niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 6 - "Jak zgubiliśmy słońce"

Lecieliśmy już dobre dwie godziny. Zastanawiacie się pewnie dlaczego, nie? Przecież lecimy na słońcu, prędkość światła i takie tam. Ale widzicie, Apollo zabrał nas pod jednym warunkiem. Najpierw musi "zajść" słońce (czyli reflektory mercedesa) na całym świecie, a dopiero po zmroku odstawi nas do zatoki. Podobno jego przystanek na Grand Central Terminal opóźnił zachód o dodatkowe parę minut, więc teraz krążyliśmy gdzieś nad Afryką właściwie bez żadnego celu. Bóg muzyki pomału przyciemniał światła, co powodowało, że niebo stawało się czerwono-pomarańczowe. Z początku nie mogłem przetrawić tego, że słońce to tak naprawdę najnowszy model popularnej marki samochodowej, ale teraz było mi wszystko jedno. J-Apollo co chwilę zaszczycał nas swoim wspaniałym rapem, który zawsze kończył wers o tym jaki jest przystojny. Tym razem słuchając "Gangnam Style'a" zaczął podrygiwać w rytm muzyki i wymachiwać rękoma na wszystkie strony. Nie mogłem przetrawić tych wszystkich "jodzia" w zwrotkach więc odwróciłem twarz w stronę okna i czekałem aż znajdziemy się nad Azją. Lecieliśmy właśnie nad Morzem Czerwonym wykonując jakiś szalony taniec kołami. Spojrzałem na siedzące po mojej lewej nastolatki. Victoria kurczowo wpijała palce w siedzenie, a Nadia kiwała głową w rytm muzyki jakby podobał jej się ten koreański bełkot. Nie wnikam. Mijaliśmy obłoki wszelkich kształtów i kolorów pod sobą mając tylko niebieską toń. Tam też pan poezji musiał wyłączyć reflektory. No pewnie, przecież delfiny najbardziej wkurzą się jak będzie jasno. Właśnie wykonaliśmy jakiś śmieszny korkociąg kiedy coś mignęło w prawym lusterku. Przetarłem oczy sądząc, że to pewnie zmęczenie i zamknąłem na chwilę powieki. Gdy je ponownie otworzyłem rozgorzało piekło. Auto pikało jak oszalałe, dziewczyny krzyczały, w radiu brzmiała opera mydlana, a za oknem fruwały czerwone pelikany. I znowu tylko senne omamy, bo przecież pelikany nie mają łuskowatych, ludzkich nóg, no nie? Ziewnąłem głośno i przeciągnąłem się. Wykonaliśmy obrót w okół własnej osi i zaczęliśmy pikować w stronę jakiejś góry.
- Macie kanapki? - zapytałem grzebiąc w plecaku.
W odpowiedzi oberwałem otwartą dłonią po głowie.
- Zaraz się rozbijemy! - krzyknęła Victoria szarpiąc mnie za koszulę.
Podniosłem wzrok stwierdzając, że chyba to co widziałem nie było tylko senną zjawą. Ogniste ptaki leciały tuż obok obijając się nam o drzwi. Dlaczego nie mogły poczekać z tym do jutra zanim się najem?
- I co teraz?! Niech Apollo nas ratuje!
Spojrzałem na siedzenie kierowcy, które teraz było puste.
- GDZIE TEN WARIAT DO JASNEJ CHOLERY SIĘ PODZIEWA?!
- Teleportował się zaraz po tym jak pierwszy z tych ptako-ludzio-gadów walnął w maskę. Wrzeszczał coś o tym, że więcej nie będzie przewoził herosów, że mamy nie rozbić mu samochodu i żebyśmy kupili mu te pyszne ciastka od Persefony jak już będziemy martwi. - odparła szybko Victoria biorąc wdech dopiero po ostatnim wypowiedzianym słowie.
- Jak to?! Ale..
- EJ! Pogadamy sobie później! Mamy ważniejsze sprawy na głowie! - warknęła Nadia chowając głowę w kolana przed dziobem strasznego ptaka, który przebił szybę.
Miała rację. Lecieliśmy w towarzystwie trzech ogromnych potworów, nieopanowanym samochodem, prosto na jakąś górę, bez kierowcy i zielonego pojęcia jak powinno się kierować tym pojazdem. Wtedy zrobiłem najmądrzejszą rzecz na jaką było mnie stać. Przelazłem na siedzenie prowadzącego i zapiąłem pasy, przekręciłem kluczyk w stacyjce w nadziei, że chociaż uda mi się zmienić kierunek lotu. Udało się. Słodki warkot wypełnił uszy, ale nie miałem zbyt wiele czasu na zachwycanie się niebiańską muzyką. Zmieniłem bieg (tata kiedyś mnie tego nauczył) i zacząłem kręcić kierownicą na wszystkie strony. Dziewczyny krzyknęły.
- Na pewno wiesz co robisz?!
- Tak! - odkrzyknąłem. - Chyba...
Widziałem wyraźnie śnieg topniejący na skale. Ej no tak, to słońce! Zmniejszyłem jasność reflektorów i w ostatniej chwili wyminąłem górę. Odetchnąłem z ulgą, jak się okazało nie na długo. Poczwary znowu zaatakowały.
- Charles, musimy wznieść się wyżej!
Nie miałem bladego pojęcia jak to zrobić, dodałem tylko gazu i wymacałem lewą ręką jakąś dźwignię. Coś szarpnęło i odskoczyliśmy w bok wpadając na dom z drewna. Super, już widzę minę Apolla gdy się tłumaczymy. "My nie zepsuliśmy pojazdu, my tylko przecięliśmy go na pół."
- CHARLES, UWAŻAJ DEBILU!
Skręciłem w przeciwną stronę i rąbnąłem maską w pelikana. Ten wskoczył nam na dach i zaczął robić w nim dziury. Wtedy dostrzegłem mały, czerwony guzik. Wcisnąłem go i słońce wystrzeliło jak proca do góry. Przecinaliśmy chmury powodując opady deszczu. Byłem cały przemoczony, gdy w końcu udało mi się wyrównać wysokość i zwolnić tempo.
- Jak tam? - spytałem zerkając w lusterko i obserwując dziewczyny.
- Nie gonią nas. - mruknęła Nadia.
- Miałem na myśli czy żyjecie...
- Nie, mówię do ciebie z zaświatów.
- Oj, daj spokój. Mogłyśmy zginąć i wtedy on by za to odpowiadał. Ty też byś się martwiła. - odparła Victoria. - Weź gdzieś wyląduj, czuję, że po tej podróży dostanę jeszcze większego lęku wysokości niż miałam przedtem.
Skierowałem pojazd w stronę niewielkiej wioski na szczycie. Lecieliśmy równym tempem, czułem jak głowa mi pulsuje, a emocje jeszcze nie opadły. Lecz z moim szczęściem nie zdążyłem jeszcze odetchnąć, a coś w nas uderzyło, a my wypadliśmy z auta. Nie wiem co gorsze, poczuć, że nie ma się gruntu pod stopami i lecieć bezwładnie, czy po takim locie w końcu poczuć ziemię na plecach. Ciemność ogarnęła mój rozum i była jedynym zjawiskiem, które tolerowałem. Czułem się w pełni wypoczęty od dobrych 10 godzin. Nic nie mąciło ciszy prócz trzepotu jakichś wielkich skrzydeł. I wtedy musiały mnie obudzić. Na początku doszło mnie tylko nawoływanie gdzieś z oddali, potem poczułem okropny ból w lewej nodze, następnie ciepła ciecz spływająca z czoła przyniosła myśl, że może być ze mną źle, wtedy rana po niebieskim glucie przypomniała o swoim istnieniu, a palec prawej dłoni zaczął mi dziwnie pulsować, na końcu otworzyłem oczy. Jeszcze nigdy nie poczułem tak palącego bólu. Nie żebym był słaby, ale biel która mnie otaczała wycisnęła ze mnie wszystkie łzy. Po omacku złapałem kogoś za rękę i wyczułem jak podają mi bidon. Wypiłem pięć łyków i pomyślałem, że zaraz eksploduję, ale na szczęście żyłem, mogłem rozejrzeć się spokojniej i odkryć, że znajdujemy na jakiejś białej górze, księżyc oświetla śnieg, a ja ściskam dłoń Nadii. Wyszarpnąłem ją i podniosłem się do pozycji siedzącej. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że byliśmy nad Azją, a to muszą być Himalaje, nie dziwić się więc, że po pięciu sekundach moje ciało przypominało słup lodu. Victoria, która wcześniej gdzieś zniknęła wróciła z trzema futrami.
- Nie możecie tak siedzieć! - krzyknęła podając nam płaszcze. - Nieopodal jest jakaś dolina, to coś znalazłam pod śniegiem, ruszajcie się to może dotrzemy tam przed wydaniem kolejnej części Epoki Lodowcowej.
Nie miałem ochoty się kłócić, że ta bajka już dawno została skończona więc z trudem podniosłem się i zacząłem iść za nią. Mój otępiały mózg przesyłał mi jakieś niezrozumiałe informacje. Poruszałem się jak zombie, całe ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałem, że zgubiliśmy słońce, co oznacza, że nie wiadomo, która teraz może być godzina. Nie rozumiałem też czemu jest ciemno, skoro nie wyłączyliśmy reflektorów, a to mogło oznaczać równie dobrze to, że rozwaliliśmy auto Apolla. Bajecznie. Muszę się jeszcze dowiedzieć tylko co to za dziwne sygnały wysyła mi umysł i będę mógł spać spokojnie. I wtedy moje trampki znowu zawiodły i spowodowały wywrotkę na brzuch. Upadłem twarzą w czarny śnieg. Z trudem uniosłem się na kolana i przyjrzałem powierzchni. Zanurzyłem dłoń w zimnej toni. Może to tylko mój wzrok płata mi figle? Przyłożyłem nos do ziemi. Spalenizna. Wtedy coś mnie olśniło. Rzuciłem się w stronę Nadii i ustawiłem ją przodem do siebie. Cofnąłem się na kilka metrów i krzyknąłem:
- Machaj do mnie!
Niechętnie wykonała to polecenie. Wtedy doznałem olśnienia. Stałem dokładnie w tym samym miejscu co w moim śnie. Ciotka Thalia była tam razem z Pudzianowskim, który się sfajczył, a to co w nas walnęło ostatnim razem to pewnie...
- Smok... - powiedziałem na głos.
- Co?
Zerknąłem na Victorię.
- Smok!
Patrzyła na mnie jakbym oszalał.
- Byłem tu.
Pokrótce wyjaśniłem jej o co mi chodzi. W odpowiedzi uniosła tylko jedną brew.
- Rozumiem cię, ale... Co to ma do rzeczy?
No właśnie. Nie wiedziałem. Stałem jak wryty, całe moje podekscytowanie gdzieś uleciało, a ja czułem się jakbym miał pięć lat i ktoś przebił mi balonika z helem. Pokręciłem głową w rezygnacyjnym geście.
- Ruszajmy się, chyba, że chcemy zamarznąć.
Szliśmy jeszcze pół godziny, a potem zaczęliśmy opadać z sił. Nogi nam się plątały, nie wiedzieliśmy gdzie góra, a gdzie dół. Do tej pory nie pojmuję jak znaleźliśmy tą jaskinię i rozpaliliśmy ognisko. Wiem, że w końcu udało mi się zasnąć, a gdy się obudziłem było ciemno.
- Dzień dobry, śpiochu. - usłyszałem nad sobą głos Victorii i uśmiechnąłem się.
Poczułem się lepiej wiedząc, że one żyją i nie jestem sam. Usiadłem z trudem łapiąc się za głowę. Z radością odczułem, że mam obandażowane rany. Rozejrzałem się na wszystkie strony w poszukiwaniu jakiegoś śniadania. Nim się zorientowałem blondynka podsunęła mi pod nos kanapkę.
- Wołałeś o nią w samochodzie, baranie i w gruncie rzeczy cieszę się, że wtedy jej nie dostałeś. - uśmiechnęła się.
Zjadłem dwie połówki i popiłem to łykiem nektaru.
- Jak się stąd wydostaniemy? Masz jakiś plan? - zapytałem.
- Dlaczego to zawsze ja muszę mieć plan?
- Czy ja wiem? Jesteś najlepsza w tej kwestii.
- No wiesz... - wyszczerzyła zęby - Zapowiada się długa wędrówka.
- Nie mamy dużo czasu. Zostało nam... 11 dni?
- Dziewięć.
Wytrzeszczyłem oczy.
- Jakim cudem?!
- Sprawdziłam datę na telefonie. Poza tym wszystkie piosenki z playlisty mi zniknęły co znaczy, że Apollo dowiedział się o rozwaleniu mu merca i teraz się mści. - westchnęła. - Przespaliśmy dwa dni, a Nadia nadal drzemie. Nie jestem pewna czy jest z nią dobrze, odniosła największe obrażenia.
- Dajmy jej na razie odpocząć. Zasłużyła na to.
- Tak samo jak ty.
- Ja tylko...
- Prowadziłem słońce. - zaśmiała się.
- To co z tym planem?
- Okej no więc skoro zależy nam na czasie... Wiesz chyba, że Apollo posiada muzy w swoim orszaku, nie?
- Znowu Apollo? - jęknąłem.
- Oj, nie mamy wyjścia. - uśmiechnęła się. - Ale spoko. Jest Erato, która panuje nad poezją miłosną... Trzeba ją wezwać...
- Ja już nikogo nie wzywam!
- Przestań mi przerywać! Wezwiemy ją przez telefon... No tak jakby. Gdy odbierze będziesz ją musiał zachęcić wierszem miłosnym, by tu przyleciała, ona nam pomoże mimo tego, że zniszczyliśmy słońce. Postawi nam warunek, ale pomoże.
- Oszalałaś, tak? - spytałem.
- Nie, dlaczego?
- Ja mam wymyślić miłosną poezję?!
Po raz kolejny zaczęła się śmiać.
- Pomożemy ci z Nadią. Poza tym myślę, że dasz sobie radę.
- A ty nie możesz do niej zadzwonić?
- Ona preferuje młodych, ładnych chłopców.
- Uważasz, że jestem ładny?
Zaśmiała się.
- Dla Erato wszyscy chłopcy są ładni, ciemnoto.
Udałem obrażonego i sięgnąłem po kolejną kanapkę.
- Ej, jest tu gdzieś łazienka?
Spojrzałam na mnie jakbym ogłupiał.
- No, co? Zapytać nie zaszkodzi. - mruknąłem.
Przeżuwałem powoli skórki od chleba myśląc nad jakimś dobrym wierszem. Serio? Mam gadać do muzy o tym, że kogoś kocham i musi mi pomóc? Nie łatwiej byłoby ściągnąć Hermesa? A jak wszyscy bogowie są na nas źli za to słońce? W sumie racja, lepiej nie ryzykować. 
Jestem geniuszem, najlepiej kłócić się w myślach sam ze sobą. To przez to, że mam młodsze siostry i nikt mnie nigdy nie słuchał. To wszystko wina rodziców!
Zamknąłem oczy i pogrążyłem się w słodkiej ciszy. Może uda mi się na trochę zasnąć. Myliłem się, godzinę potem obudziła mnie Nadia oznajmiając, że wybywamy. 
- Musimy wytworzyć tęczę.
- Ciekawe jak. - mruknąłem. - Do tęczy potrzebna jest woda i słońce.
- Śnieg już mamy.
- A mercedes się rozbił.
- I tak genialny plan Victorii pada w gruzach. - brązowowłosa opadła na ziemię kopiąc puszkę po zupie.
- Nie miej do mnie pretensji, nie mam pojęcia jak inaczej możemy wrócić na Manhattan, chyba, że znajdziemy i naprawimy słońce.
- To nieprawdopodobne. - westchnąłem. - Musielibyśmy przejść przez całe Himalaje albo i dalej. Szybciej doszlibyśmy do USS. Intrepid na pieszo.
Zapadła długa cisza, w której słychać było tylko nasze nierówne oddechy.
- Smok. - wyszeptała nagle Victoria.
- Co?
- Smok... Przecież tu jest smok! Taki ze skrzydłami i w ogóle... 
- No i? Ty chyba nie myślisz, że uda nam się go okiełznać? - zapytała Nadia.
- No wiesz... Czytałam wiele starożytnych historii azjatyckich. Pewnie nie słyszeliście o T'ien Lungu?
Pokręciliśmy przecząco głowami.
- Otóż góruje on nad wszystkimi pozostałymi smokami. Są one równie surowe i bezlitosne co dostojne i honorowe. Uwielbiają jeść perły i opale, a ten kto im je podaruje może liczyć na specjalne traktowanie.
- Czyli chcesz powiedzieć, że mamy szansę go przekupić?
- Jest tylko jeden problem. - wtrąciłem się. - Trzeba mieć któryś z tych drogocennych kamieni.
Wtedy Victoria wyciągnęła swój sztylet i przejechała po nim palcami. Długo mu się przyglądała, a potem oderwała mu rączkę i samym ostrzem zaczęła dłubać w drewnie. Po chwili trzymała już w dłoni perłę wielkości dłoni, na rączce widniała wielka dziura.
- Teraz pozostaje znaleźć tylko wielki szczyt lub chmurę, na której znajduje się pałac T'ien Lunga. No, chyba, że wolicie szukać słońca. - powiedziała blondynka odgarniając uczesane w kłosa włosy na plecy i zbierając swoją torbę z ziemi.
Nie mieliśmy innego wyjścia jak tylko pójść w jej ślady. Opatuliliśmy się szczelnie futrami i ruszyliśmy wolno przez śnieg. Po dwóch godzinach dostrzegliśmy w oddali jasny blask, który wyróżniał się znacznie wśród egipskich ciemności. No proszę, jacy my wielonarodowi. Idziemy po azjatyckiego smoka w egipskich ciemnościach by zabrał nas do amerykańskiego portu. Chyba pierwszy raz od początku naszej wyprawy los się do nas uśmiechnął, dotychczas nie mieliśmy dużo szczęścia z niebieskimi glutami i pelikanami. Stanęliśmy pod ogromną, złotą bramą. Przerażała nas perspektywa proszenia ziejącego ogniem smoka o podwózkę do Nowego Jorku, ale co innego mogliśmy zrobić? Przynajmniej jak się spalimy nie będzie nam już zimno. Nacisnęliśmy wielki, błyszczący guzik, a do naszych uszu doszedł dźwięk chińskiego gongu. Furtka się otworzyła, a my podążyliśmy srebrzystą ścieżką prosto do wrót pałacu. Stanął w nich człowiek, co mnie trochę zdziwiło. Przywitał nas skinieniem głowy i gestem kazał iść za sobą. Szliśmy labiryntem korytarzy zaprojektowanych chyba po to by odwiedzający nie mogli znaleźć drogi powrotnej. Zatrzymaliśmy się dopiero przed drzwiami zrobionymi jakby z porcelany, wtedy mężczyzna oznajmił dostojnym tonem:
- Wielki Pan Lung oczekuje na was w sali, upraszamy o natychmiastowe okazanie daru, by nie denerwować Wielkiego Pana. Dziękuję.
I poszedł. Spojrzeliśmy po sobie. Czułem wielką gulę w gardle kiedy pukaliśmy. Z wnętrza dobiegł mrukliwy syk:
- Prossszę.
Przestąpiliśmy próg. W wielkiej komnacie na elegancko ułożonym stosie siana leżał wielobarwny smok z tęczową grzywą. Obrzucił nas głodnym spojrzeniem. Czułem jak ogromny potwór paraliżuje całe moje ciało, miałem wrażenie, że nigdy w życiu nie dam rady się poruszyć, że zostanę tam gdzie stałem jak marmurowa rzeźba. Wtedy Victoria pokazała mu perłę. Momentalnie zachciało mi się tańczyć. Stwór oblizał swoje długie wąsy i wyszczerzył zęby.
- Po co przysssszliście?
- O, wielki T'ien Lungu...
- Prossszę przesstań! Od dwuchtysssięcy lat przyłażą takie dzieciaki jak wy i zaczynają tę ssswoją gadkę, a ja mam dosssyć. Nie mam na imię T'ien Lung! To tylko mój gatunek. Czy nie prośśściej byłoby mówić do mnie po prossstu Rekssssio?
Wytrzeszczyłem oczy. Reksio? Jak ten pies z tej polskiej bajki? No proszę, jaka różnorodność kulturowa.
- No dobrze, Reksiu. - Victoria odchrząknęła. - Chcielibyśmy cię prosić o przysługę.
Smok ponownie oblizał wargi, na co blondynka podeszła do niego i złożyła mu perłę u łap. Potem wróciła do nas kłaniając się lekko zwierzęciu.
- Czy mógłbyś zawieźć nas na nabrzeże USS. Intrepid w Ameryce Północnej?
Lung leniwie chwycił perłę w zęby i zaczął nią chrupać. Trwało to może kilka sekund, potem spojrzał na nas z wyższością.
- Okej, jedno z wasss może lecieć. - machnął łapą i w jednej ze ścian zrobiła się dziura. 
Prowadziła ona do hangaru, w którym znajdywało się chyba ze sto malutkich samolotów.
- Moment... Jak to jedno? - spytała Nadia.
- Otrzymałem tylko jedną perłę. Nie mogę tego potraktować jako zapłaty za całą trójkę. To by było... niessstosssowne i wbrew moim zasssadom.
- A nikt kiedyś nie mówił ci, że zasady są po to żeby je łamać?!
- Nadia! Smoki mają swoje starożytne kodeksy, nie mogą ich tak po prostu nie przestrzegać! - burknęła Victoria - Jednakże, chyba mógłbyś zrobić wyjątek, wielki Lu?
Smok westchnął ciężko i podniósł się na łapy prezentując swoją idealnie wyrzeźbioną muskulaturę.
- Albo wsssiada jedno, albo żadne z wasss i wssszyssstkim zafunduję darmową przejażdżkę do mojego żołądka. Więc jak? - syknął.
Spojrzeliśmy się po sobie. Wiedzieliśmy, że nie ma co dyskutować. Sytuacja nie była najlepsza. Mieliśmy za sobą bardzo długą drogę pełną wrażeń i mieliśmy ich dość jak na ten czas, ale cóż na to poradzić. Nadia sięgnęła po noże, Victoria nałożyła strzałę na cięciwę, a ja zdjąłem pierścień.
- Hm. - mruknął smok. - Nie mówiliśśście mi, że jessteście herosssami. To całkowicie zmienia possstać rzeczy.
- Naprawdę? - spytałem.
- Oj tak. Nie znossszę półbogów. Zjem wasss od razu.
I rzucił się na nas. nie potrafię wam opisać wszystkiego po kolei. Działałem automatycznie. Unikałem strumieni ognia, krylem się przed kłami i pazurami, ciąłem mieczem w brzuch i skórę. Victoria ominęła go jakoś i stając na jego posłaniu ostrzegała nas przed różnymi częściami ciała i celowała w nieopancerzone miejsca. Nadia z kolei podchodziła coraz to bliżej poczwary dźgając ją gdzie popadnie. Szczerze powiedziawszy radziła sobie najlepiej z nas. Była córką wojny i trzeba było jej przyznać, że do pola bitwy pasowała jak ryba do morza. Nie potrafię określić jak, ale wbiła nóż w oko smoka. Ten ryknął przeraźliwie i poświęcił parę sekund na uniesienie pyska w górę. Tyle wystarczyło byśmy zdążyli go wyminąć i dopaść wejścia do hangaru. Wskoczyliśmy za ścianę ledwo co unikając słupa ognia, który rozszedł się po ogromnej sali. Wleźliśmy do małego, czerwonego jednopłatowca.
- Nie kieruję! - wrzasnąłem wskakując do tyłu.
Stery przejęła Nadia. Odpaliła pojazd wykręcając go w stronę pasu startowego. Smok otrząsnął się już z pierwszego szoku po stracie narządu wzroku i gonił nas teraz wyciągając łapy. Szybko nabieraliśmy prędkości, a gdy jego pysk był już tuż tuż wzbiliśmy się w powietrze. Smok wzniecił pożar, hangar płonął, a strumień ognia powoli nas doganiał.
- SZYBCIEJ BO ZARAZ WYSADZI NAM TYŁEK! - krzyknąłem obracając się do tyłu i zerkając w dół. 
W ostatniej sekundzie odbiliśmy w bok i uniknęliśmy podpalenia.
Potwór machnął skrzydłami z poddenerwowania, ale na szczęście wciąż tkwiły w nich strzały Victorii przez co nie mógł kontynuować pościgu. Po raz kolejny ryknął głośno. 
- Blisko było. - westchnęła blondynka siedząca przede mną.
Zamknąłem oczy nasłuchując jakichkolwiek odgłosów pogoni, ale nic takiego do mnie nie doszło. Czułem, że to jeszcze nie koniec, więc nie miałem najmniejszego zamiaru zasypiać. Lecieliśmy ciemnym niebem w stronę Manhattanu. Rzuciłem kompas Nadii i wyciągnąłem batona z ambrozją. W kościach czułem, że nie będzie to spokojna podróż, ale tymczasowo wolałem o tym nie myśleć i zebrać energię na kolejne starcia, których z pewnością będzie niemało. A pomyśleć, że mogliśmy pojechać pociągiem.

~ ~ ~ 


No więc troszeczkę się rozpisałam xD Rozdział dedykuję Des, która znowu nadawała mi natchnienia do pisania, Cupcake, AAlexie, Eveline Dee i Rexi - bo to wasze komentarze dodają mi skrzydeł ♥ Mam nadzieję, że się podobało i liczę na wasze szczere opinie, ale uprzedzam, że pisałam go w małej głupawce, słuchając piosenek smerfów, lepiąc Spasionego Zająca Maxa ze śniegu i żrąc jabłecznik, więc byłam trochę rozkojarzona :P 

Przeczytałeś = Skomentuj :3
Bardzo mi na tym zależy :D Pozdrawiam! <3

7 komentarzy:

  1. Dziękuję ślicznie za dedykację! Jest mi BARDZO miło ^^
    O Boże UWIELBIAM Apolla!!!! *_* i nawet słucha Gangam Style tak, jak ja! Pasujemy do siebie jak ulał <3
    Oooohh....nawet nie masz pojęcia, jak ja bym chciała właśnie tak lecieć na słońcu! ;3 mogliby mnie poćwiartować!! Wszystko sobie idealnie wyobraziłam... :))
    O jej! Cóż to za stwory?! O_o no i mój Apollo! Tsaa...to było bardzo szlachetne ;P
    HAHA! Reksio! Jak ja cię za to kocham xDRozdział nie z tego świata! Nie mogę zbyt długo pisać, bo miałam teraz robić właśnie próbne testy :D a więc nic nikomu nie mów ;P


    Jesteś moim geniuszem!!!!!!!! Dziękuję za komentarz u mnie, po którym BAARDZOO dłuuugo cieszyłam moją mordkę :DD
    Przesyłam Ci również wiadro z wodą ;P
    PSSSSSS!!! (teraz cię oblewam)
    - KOCHANA KASIU TO NA SZCZĘŚCIE!!! WENY!! XD

    Alexa ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. Suuuuuuuuuuuuuper :)) Apollo jest zarąbisty. Zaskoczyło mnie to, że wspomniałaś najpierw o Voldemorcie teraz o Ganngam Style. Czytałam Harrego i uwielbiam Voldzia. Czekam na nową nn i dzięki za wpis na moim blogu ;***

    OdpowiedzUsuń
  3. Po pierwsze - kocham jabłeczniki, szarlotki itp *.*
    A teraz co do rozdziału, kochana Kath...
    WOW.
    Czytałam z zapartym tchem.
    Najpierw taki tam lot słońcem, a potem... Pelikany! Zgubienie słońca (hahaha, fajny motyw *.*)! Smok! Lot samolotem!
    Tyyyyyle się dzieje!
    Rozdziały niby są długie, a wcale się tego nie odczuwa ;p Ciągle mi mało ;>
    Charles coraz bardziej mi się podoba ;3 Tzn. te jego przemyślenia itp w Twoim wydaniu - kooocham ;>
    I szczerze mówiąc - lubię Victorię ;> Wydaje się dość miła, sympatyczna... ;D

    No cóż... Pozostaje mi tylko podziękować za dedyk, nawet nie wiesz jaka to dla mnie radocha *.*
    No i życzyć Ci weny na kolejne takie świetne rozdziały ;>

    Twoja Cupcake.

    PS Rozdziały pisane przy głupawce zawsze są faaaajne *.*
    PS 2 Na zmysly-tez-moga-klamac.blogspot.com jest nowa notka, mam nadzieję, że zajrzysz ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ohohooo... :>
    ZA - JE - BI - STY !!!!!!!!!! :D :D :D
    Normalnie nie wiem od czego zacząć! xD Ok.. może od początku :D
    Apollo i Gangnam Style! XD Haha! Wyobrażam sobie i jeszcze do tego podrygująca Nadia! :D Tak btw. to jest moja ulubiona bohaterka! :>
    Super była ta ucieczka i awaryjne lądowanie Charlesa xD Oj tam.. Przecież ten merc tylko przeciął się na pół.. Nic wielkiego XDD
    Ale najlepsze było, kiedy Charles ścisnął Nadię za rękę! Haha! :D Leżałam! XD
    Później prawie pod koniec trochę nie ogarnęłam tego dialogu, w sensie kto co mówi, ale trudno, przecież ważniejsze jest CO się mówi, a nie KTO. :P
    Mega była walka z Reksiem! REKSIO!! POLSKA BAJKA!!! HAHAHAHAHA!!!! XD XD XD
    Zawaliście to wszystko zrobiłaś, z broniami i w ogóle! ^^

    EXTRA, MEGA, ZAJEFAJNY ROZDZIAŁ!!!
    Z resztą, jak zwykle... :**

    Pozdrawiam ciepło i takie spóźnione życzenia Wesołych Świąt, bo się zapomniałam i wcześniej nie napisałam. xP

    ~Twoja Eveline. ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. ~~♥~~
    No więc tak. CUDOWNIE!!! Ja bym lepiej tego nie napisała choć sama czytasz moje przygody i opowiadania, ale one nie są takie piękne i śmieszne jak twoje. ♥ Dla mnie najbardziej śmieszne było to jak wszyscy byli już u smoka a Charles stał jak słup trzęsąc się jak galareta ♥ ~~jakby to ująć ~~ ♥ .
    .♥. .♥. .♥.
    A kiedy przeczytałam ten fragment to normalnie prawie mi brzuch pękną " - SZYBCIEJ BO ZARAZ WYSADZI NAM TYŁEK! - krzyknąłem obracając się do tyłu i zerkając w dół. "
    Hahahahah!!! LEŻE ♥
    Naprawdę baaardzo piszesz ciekawe przygody i ci zazdroszczę.
    No, ale jeszcze raz przejdę do rzeczy :
    ♥ Kiedy Charls zapytał w samochodzie ♥~~ czy tam w autobusie ~~♥
    czy " Ktoś ma kanapkę" w takiej trudnej sytuacji? Hahahahaa bardzo fajny pomysł.
    ♥ Śmieszne było także jak smok powiedział żeby dzieci na niego mówili " Reksio " ~ słodko ~ .
    ♥ Masz bardzo dobre i fajne pomysły na tytuł opowiadania.
    ♥ I bardzo ciekawe to, że Charls przepołowił samochód ♥~~ cz tam autobus ( jak mówiłam )~~♥ .
    ♥ Aha no jeszcze jedno pożycz mi swoją wyobraźnię...

    .♥. .♥. .♥.

    ♥♥ I bardzo niecierpliwie czekam na nn. I życzę ci duuużo weny na następny rozdział.
    Kocham ...
    ~ Selena ~ Ola ~ .

    OdpowiedzUsuń
  6. Kazałaś im słuchać rapu Apolla!! Ja ci dam ,przecież to tylko dzieci! ;__; No i lecą a tu bum! łubu dubu! Zmutowane pelikany! tara ta ta taaaaaaa! I nasz wielki raper się zmywa ,lepiej dla ich uszu gorzej dla sytuacji. Tekst o kanapce mnie powalił. Charles ,na pocieszenie ci powiem ,że na pewno prowadzisz lepiej ode mnie =D. I jebut! Prosto w Himalaje! Taki tam urlop w Azji xD. Rozmowa w jaskini po zgubieniu słońca zawsze spoko xD. No poważnie Charles ,czemu nie napiszesz wiersza? Wierzę w twój talent pisarski chłopie! ^^ No i najbardziej mnie zastanawia skąd perła w mieczu? o.O Jak to w każdym jest to poproszę ich cały kontener! xD. Charles'owe przemyślenia zawsze spoko =D. I wizyta u tęczowego smoka ,me gusta xD. Reksioooooooo! Hahaha ,lałam z tego jak nwm. Ale co za cham ,nażarł się i jeszcze naszych herosów chciał? Pfff ,jak ja tam do niego wparuję to się przekona co to jest wejście smoka! No ale natłukli mu jak należy ,zwinęli samolot (Hermesa rozpiera duma xD) i nawiali. Yay!
    Moje przemyślenia:
    Ahsdhakfgdfgmadsfjhf!! Kocham cię ,twój styl pisania ,twoje pomysły i wgl! Jesteś moim geniuszem! Rozdział jest bardziej boski niż sama Afrodyta :3. Czekam na nn tak niecierpliwie jak czekałam na "Pamiętniki Półbogów".
    Twoja najwierniejsza fanka i wierna uczennica (wiem swoje i bez gadania =P) ,do napisania :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Powiem jedno zajebis***** blog =D
    życzę weny ; * pozdr ;*

    OdpowiedzUsuń