czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział 7 - "Czas ucieka"

Lecieliśmy już dobre piętnaście godzin. Tyłek przymarzł mi do siedzenia, a lodowaty wiatr drążył na twarzy lekkie smugi, na włosach siedzącej przede mną Victorii pojawił się szron, a Nadia sterująca pojazdem zaczynała doznawać lekkich drgawek. Nie mieliśmy do ubrania nic cieplejszego prócz podpalonych futer, które wczoraj blondynka znalazła pod śniegiem. Swoją kurtkę przeciwdeszczową oddałem pilotce - fakt faktem to ona najbardziej odczuwała ten chłód. Znajdywaliśmy się gdzieś mniej więcej nad Morzem Japońskim. Przed nami rozciągał się jasno oświetlony ląd, a kawałek za nim ocean. Całe moje ciało zesztywniało, zjedliśmy już resztę kanapek, mój pęcherz wołał o postój, a rany po pazurach Reksia szczypały niemiłosiernie.
- M...Mog-głabyś gdzieś wylądować? - zadrżała Victoria.
Nadia kiwnęła prawie niezauważalnie głową i zniżyła lot. Zrobiła kółko wkoło jakiejś strasznie oświetlonej wieży i krzyknęła do nas:
- Gdzie?!
- Na dachu! - wrzasnąłem.
Jeden z biurowców z gigantycznym bilbordem reklamującym KFC idealnie się do tego nadawał. Z głośnym ŁUBUDU wylądowaliśmy. Spróbowałem się podnieść i od razu tego pożałowałem. Głośny krzyk wydobył się z mojego gardła. Wszystkie części mojego zlodowaciałego ciała zapłonęły. Z trudem wypełzłem z pojazdu i upadłem na ziemię. Nie tylko ja miałem takie problemy. Tylko dlaczego w lato jest tu tak zimno?! No tak... słońce. Jestem ciekawy dlaczego wspaniała wyrocznia nie mogła napomknąć o jego rozbiciu. Chwyciłem się jakiejś barierki i stanąłem na równe nogi. Przespacerowałem się po dachu podskakując dla rozgrzania. Gdy byłem już pewien, że nie upadnę podszedłem do dziewczyn i pomogłem im wstać. Była to jedna z najbardziej męczących czynności jakie przyszło mi wykonywać od dłuższego czasu. Tak, bardziej męcząca od walki z tęczowym smokiem.
- Która godzina? - zapytałem gdy już cała nasza trójka stanęła na nogach rozcierając sobie dłonie.
- W pół do czwartej. - odparła Victoria wyciągając komórkę. - Myślicie, że o tej porze będzie tu coś otwarte?
- Zależy w jakim mieście jesteśmy. - Nadia ruszyła w stronę krawędzi dachu. - No proszę, zawsze chciałam zwiedzić to miejsce, ale jakoś wcześniej nie miałam czasu.
Doszliśmy do niej. Wielki, mrugający bilbord i tysiące kolorowych światełek uświadomiły nam gdzie się znajdujemy. 
- Tokyo. - powiedziałem.
- Idziemy na chińskie żarcie? - spytała szatynka chwytając się za brzuch.
- Nadia, jesteśmy w Japonii...
- To nie możemy zjeść niczego pałeczkami? - zapytałem Victorii.
Blondynka walnęła mnie w głowę co miało oznaczać ni mniej ni więcej jak "Zamknij się". Znaleźliśmy właz przez który weszliśmy do budynku. Zbiegliśmy po schodach na dół i wybijając szybę (bo nie można było użyć choćby wsuwki do włosów, która należała do Nadii) znaleźliśmy się na zewnątrz. Wędrując w brudnych, podartych, poplamionych niebieskim glutem ciuchach czuliśmy się trochę nieswojo widząc wszystkie poprzebierane osoby. Tak w ogóle czemu oni nie śpią?! Tokyo = nocne życie, tak? Nogi zaprowadziły nas do jakiegoś hotelu. Złożyliśmy się na wynajem pokoju. Mieliśmy wyjątkowe szczęście, że recepcjonistka była całkiem miła i spodobał jej się sznur Nadii - nie wnikam - bo pomimo innej waluty przyjęła nasze dolary i wręczyła nam klucz. Wchodząc do pokoju od razu rzuciłem się na łóżko. Czułem, że mógłbym odpłynąć do krainy snów w ciągu zaledwie paru sekund. Nie mogłem.
- ZŁAŹ PATAŁACHU! - wrzasnęła Nadia zrzucając mnie na podłogę.
Podniosłem się mierząc dziewczynę wściekłym wzrokiem. Skoczyłem na nią rzucając najbardziej obraźliwymi wyzwiskami jakie w tej chwili przychodziły do mojej zaćmionej głowy.
- Ty wredny kartoflu! - krzyknąłem bijąc ją poduszką po głowie. - Daj mi spać, spleśniała pomarańczo!
- Ogarnij się śmierdzielu!
Brunetka zaczęła mnie kopać, a ja sięgnąłem jednego z moich butów i rzuciłem w nią.
- SAMA ŚMIERDZISZ SAŁATO!
Wydała z siebie okrzyk wojenny i po raz kolejny zwaliła mnie z łóżka.
- Jesteś głupia i nie rośniesz! - wydarłem się.
Wytknęła mi język i ułożyła się na miękkiej pościeli.
- Jesteś chora psychicznie! I na dodatek masz brzydkie włosy!
Spojrzała na mnie wzrokiem godnym boga wojny. Eee... no tak jest jego córką, ale... Dobra, nieważne.
- Masz coś do moich włosów? - spytała.
- Tak! I to nawet bardzo dużo! Masz nierówno obciętą grzywkę i strasznie przetłuszcza ci się głowa!
- Taki z ciebie znawca, tak?!
- A TAK!
- AAAAAAAAAA! - krzyknęła i rzuciła się na mnie drapiąc i gryząc.
- I ZNOWU MUSZĘ WAS USPOKAJAĆ?! - wrzasnęła Victoria wychodząc z łazienki. - ZARAZ NAS STĄD WYRZUCĄ!
Nadia zatrzymała się zębami w pół drogi do mojej ręki, a ja leżałem szarpiąc ją za włosy. Blondynka opadła na łóżko i westchnęła ciężko.
- Zachowujecie się normalnie jak dzieci.
- Ale to on zaczął!
- Wcale, że nie, właśnie, że ona! - broniłem się.
- Oboje powinniście zastanowić się nad tym co robicie. - mruknęła. - A tymczasem zapraszam was do łazienki. Jedzie tu skunksem.
Wziąłem plecak i szybko pobiegłem do małego pomieszczenia w drzwiach przepychając się z szatynką. Wypchnęła mnie śmiejąc się jak szatan (nie wiem jak śmieje się szatan, ale ona się tak śmiała) i zamykając się na zasuwkę.
- Jesteś głupia! - krzyknąłem kopiąc drzwi.
Wróciłem do pokoju, gdzie Victoria siedziała w koszuli nocnej pisząc coś na telefonie. Usiadłem w fotelu i wypuściłem głośno powietrze. Uniosła na mnie wzrok i uśmiechnęła się.
- Wyglądasz jak ostatnie nieszczęście.
- Bardzo ci dziękuję za pocieszenie. Jeszcze niedawno byłem podobno ładny.
Zaśmiała się ukazując rząd równych, białych zębów.
- Mówiłam ci, że to zdanie muzy. Dla niej wszyscy chłopcy są ładni.
Zacisnąłem usta kiwając porozumiewawczo głową, co wywołało u niej jeszcze większy napad śmiechu. 
- Dobra, nieważne. - burknąłem. - Co tam piszesz?
Uniosłem brew wyciągając głowę jakby chcąc zobaczyć wyświetlacz w jej telefonie.
- Moja sprawa, prawda?
- W sumie racja, ale mi możesz powiedzieć. - uśmiechnąłem się.
- Nie mogę mieć stuprocentowej pewności. 
Zrobiłem minę szczeniaczka, a ona znowu się zaśmiała.
- To tylko Jake, mój chłopak. Pyta się jak tam misja.
- Chodzisz z tym burkliwym osiłkiem z domku Hefajstosa?! - krzyknąłem z niedowierzaniem.
- Przeszkadza ci to? - uniosła brwi.
- Nie, ale... No, nie. - zaciąłem się. - To on zrobił mi ten miecz, nie? - spytałem zdejmując pierścień i już po chwili trzymając w dłoni rękojeść wspaniałej broni.
- Tak. - uśmiechnęła się. - Zręczny jest.
- W jakim sensie? - wyszczerzyłem zęby i oberwałem poduszką.
Po chwili z zaparowanej łazienki wyszła Nadia.
- No, Charlie śmierdzielu, twoja kolej.
Podniosłem się leniwie z fotela i ruszyłem pod prysznic. Weźcie nie myjcie się przez kilka dni, walczcie w tym czasie z potworami i nagle doznajcie takiego cudownego odświeżenia. Mówię wam, magiczne uczucie. Nalałem sobie masę szamponu i dokładnie wmasowałem go sobie w głowę. Spłukałem go z rozkoszą czując gorące krople rozchodzące się po moim zmarzniętym jeszcze ciele. Wyszedłem, przebrałem się w spodenki do spania, umyłem zęby (w końcu!) i wróciłem do pokoju. Dziewczyny rozmawiały o czymś sennie leżąc już w swoich łóżkach. Dlaczego ja wcześniej nie zauważyłem, że są tam aż trzy i biłem się z Nadią?! Nieważne. Wgramoliłem się powoli pod miękką kołdrę, która kojąco działała na moje poranione ramiona. Odetchnąłem z ulgą i ułożyłem głowę na atłasowej poduszce z rozkoszą zamykając powieki.

I znowu pokręcony sen o ciotce Thalii. Nie rozumiem dlaczego mi się śni. To strasznie dziwne. Wiecie co jeszcze jest dziwne? Że mówię na nią ciocia. Halo! Jest w moim wieku! No dobra, może przejdę do rzeczy. Gdy ostatni raz widziałem tą czarnowłosą punkówę była duszona przez opętaną kobietę w podziemiach. Uroczo. Tym razem stałem tuż obok w ciemnej, pustej sali. Oczy miała przewiązane przepaską, siedziała na krześle, jej dłonie był skute, a nogi związane sznurem. Ze spierzchniętych, lekko otwartych ust wydobywało się ciche chrypienie. Siniaki na obnażonych ramionach nie zwiastowały niczego dobrego. Długie paznokcie wpijały się w kajdany, a na głowie miała metalową przepaskę.

- Odpowiadaj grzecznie to może nie zrobię ci wielkiej krzywdy. - powiedział głośny, dziewczęcy głos.
- Ja nic nie wiem! Nie rozumiem czego ode mnie chcecie! - krzyknęła.
- Oj, zaraz się dowiesz...
Wysoka postać w długiej, czarnej szacie, z kapturem naciągniętym na czoło podeszła do nastolatki i odchyliła jej głowę do tyłu ciągnąc za włosy.
- Zdradziłaś nas...
- Nie, nie, nie! Przysięgam, że nie!
- ZDRADZIŁAŚ! - ryknęła obchodząc krzesło dookoła. - Jesteś z siebie zadowolona? 
- Nikogo nie zdradziłam!
- Spójrz mi w oczy Thalio Grace... Spójrz w oczy i przyjrzyj się jak wygląda dusza prawdziwej łowczyni...
- Artemido, przysięgam, że ja nie...
- Zamilcz! - odeszła od niej tak gwałtownie, że kaptur spadł jej z głowy.
Oczy zaświeciły jej czerwienią, ale ciotka nie mogła tego zobaczyć.. Bogini wyszczerzyła zęby w krzywym uśmiechu i szepnęła jeszcze:
- Bądź spokojna... Już po niego idziemy...
- Nie, nie możecie! 
- Nie możesz nam rozkazywać... Twój przyszywany bratanek niedługo pozna gniew strażniczek Artemidy. Szykuj się na rychłą śmierć... Charlesie Jacksonie.

Obudziłem się zlany potem. Na moim łóżku siedziały dwie nastolatki i patrzyły się na mnie przerażonym wzrokiem. Victoria trzymała mnie za rękę i ramię potrząsając mną lekko, a Nadia biła mnie "delikatnie" po twarzy, co najwidoczniej sprawiało jej przyjemność. Przez chwilę panowała cisza, a potem odezwała się szatynka.

- Krzyczałeś, Charlie.
- Dość... głośno. Coś o jakiejś Thalii... - Victoria zamilkła. - To twoja dziewczyna?
Wyprostowałem się i spuściłem nogi z łóżka.
- Nie. To nic, spokojnie... Nic.
- Wrzeszczenie przez sen to nie jest nic, Charlie.
- Nie mów do mnie Charlie. - syknąłem na Nadię i ruszyłem do łazienki. 
Stanąłem nad umywalką i oblałem sobie twarz wodą. Spojrzałem w lustro na moje podkrążone oczy. Przeczesałem włosy palcami i wytarłem sobie twarz ręcznikiem. Usiadłem na podłodze i zapatrzyłem się na kafelki. Siedziałem tam może piętnaście minut aż usłyszałem pukanie.
- Charles, mogę wejść?
Victoria otworzyła drzwi i powoli zaczęła iść w moją stronę. Usiadła tuż obok i milczała. Wiedziałem, że czeka na wyjaśnienia. Spojrzałem w jej niebieskie oczy i dostrzegłem w nich niespotykanego rodzaju spokój. Uśmiechnęła się zachęcająco.
- Thalia śni mi się od dłuższego czasu. - mruknąłem. - Jest przyjaciółką mojej mamy, ale wciąż ma 15 lat ponieważ należy do łowczyń Artemidy, a one są nieśmiertelne. Nieważne. Dzięki jednemu ze snów wiedziałem o smoku, którego spotkaliśmy. Niedawno widziałem jak ktoś w podziemiach ją dusi... teraz była torturowana przez... - zaciąłem się.
- Przez kogo? - Victoria położyła mi dłoń na ramieniu.
- Przez samą Artemidę i... Bogini powiedziała, że... - przełknąłem ślinę. - Ona chce mnie zabić.
Blondynka westchnęła cicho i podniosła się z ziemi. Dopiero teraz poczułem chłód przeszywający moje gołe plecy.
- Czas na nas. - szepnęła wyciągając do mnie rękę i pomagając mi wstać. - Najpierw coś zjemy i pomyślimy jak się stąd wyrwać. Nie możemy dłużej odpoczywać jeśli czyha na ciebie orszak bogini łowów.
Zebrałem swoje rzeczy szybko się przebierając. Nie wiem czy jest sens rozprawiać nad tym jak wyglądały moje jeansy i T-shirt, więc pozostawię to bez komentarza. Wyszliśmy w miarę szybko i udaliśmy się do pierwszej lepszej restauracji jaka rzuciła nam się w oczy. A rzuciła się naprawdę mocno, bo nie dało się nie zauważyć wielkiej diody nad wejściem. Zajęliśmy miejsca przy małym, okrągłym stoliku w rogu i zamówiliśmy po kebabie. Wystrój knajpki przypominał trochę wytwórnię zabawek u Świętego Mikołaja. Pełno malutkich, kolorowych lampek, długaśny bufet przypominający taśmę w fabryce i jakiś gościu, który... Moment... Przetarłem oczy. Gościu tańczący na bufecie. Miał na sobie krótkie, czerwone spodenki i wąską, zdecydowanie zbyt wąską zieloną bluzkę. Wielki brzuch wychodził mu na wierzch, a krótka, czarna, nierówno obcięta bródka wyglądała jak z gardła wyjęta. Ogromny pęk kluczy zwisał mu przy pasie, a co najdziwniejsze całe jego ciało oplatał wąż. Prawdziwy wąż. Wszyscy spojrzeliśmy na mężczyznę jak gdybyśmy ujrzeli ducha.
- Kto to... - zacząłem, ale przerwała mi Victoria.
- Nie wierzę. To jest Aion. Znaczy się - bóg czasu. Ale co on robi w Japonii? 
- Może je chińszczyznę? - odgryzła się Nadia.
- Siedź cicho. - mruknęła blondynka. - Czy wy rozumiecie co to znaczy?
Po raz kolejny musieliśmy zaprzeczyć. Przy córce zwycięstwa czułem się jak ostatni półgłówek. Westchnęła.
- On jest bogiem, no. Czy ja wam wszystko muszę tłumaczyć? On może nam pomóc dostać się do Ameryki. Nie wiem jak wy, ale ja nie mam zamiaru męczyć się w tym samolocie przez tydzień.
- Przypominam ci, że to był twój pomysł, żeby lecieć z panem "o kurczę, ale ze mnie ciacho". - warknąłem. - Nie musisz mieć do nas o to pretensji. 
- Nie moją winą było to, że zwiał. - prychnęła. - Dobra, nieważne. Trzeba do niego podejść.
- Ciekawe tylko jak. - wtrąciła Nadia. - Nie zauważyłaś, że jest on w tak zwanej strefie dla VIP'ów? Nie wierzę, że w takich pubach coś takiego istnieje.
- Heeej... Chwilunia. - mruknęła Victoria. - Widzicie tamte dziewczyny? - wskazała palcem na kilka rozchichotanych nastolatek przebranych za króliki. - Wprowadzają niektóre osoby mimo, że wcale nie wyglądają aż tak 'very improtant'.
Uśmiechnęła się jakby wpadł jej do głowy szatański plan. Nie znoszę tego uśmiechu.
- Wreszcie na coś się przydasz, Charlie.
Spojrzałem na Nadię nie za bardzo wiedząc o co chodzi.
- No, leć do nich kochasiu. Użyj swojego uroku i... Wprowadź nas! - zaśmiała się.
Czy one oszalały? Spojrzałem pytająco na Victorię jakby to ona miała przesądzić o tym wszystkim. Szukałem w jej uśmiechu choćby najmniejszego cienia ratunku, a gdy wreszcie zorientowałem się, że nie ma co dyskutować powoli poczłapałem w kierunku tańczących dziewcząt.

* Nadia *


Ten dureń naprawdę sądził, że powiedzie mu się w tej misji. Nie potrafi nawet wymyślić prostego wyzwiska rzucając nazwy wszelkich możliwych warzyw, a niby ma wywalczyć wejście do strefy zarezerwowanej? Prychnęłam cicho pod nosem uśmiechając się szyderczo.

- Stawiam dziesięć dolarów, że przywalą mu tymi futrzanymi łapkami zanim zdąży zbliżyć się do barierki. - mruknęłam.
- Ja daję piętnaście, że oberwie z tej ogromnej marchewki w czaszkę, zanim zdąży powiedzieć "cześć". - uśmiechnęła się Victoria.
- Stoi.
Patrzyłyśmy jak podchodzi do kilku Japonek. Odrzucił grzywkę, a z mimiki jego ciała wywnioskowałam, że się uśmiechnął. Niestety nie słyszałam o czym rozmawiają, ale o dziwo nastolatki zachichotały. Wydawały się... oczarowane. Nie mam pojęcia czy synowie Hadesa mają jakiś dar władania nad umysłami innych, ale tak to wyglądało. Po chwili odwrócił się do nas i wyszczerzył zęby kiwając dłonią.
- Udało mu się... Ten glonojad sobie poradził... - szepnęłam z niedowierzaniem. 
Podeszłyśmy wolno do Charlesa i wślizgnęłyśmy się za nim za barierkę.
- Jak ci się to udało zrobić?! - wydałam z siebie zduszony okrzyk.
- Urok osobisty? Wspaniała gadka? Albo...
- Albo po prostu obcy akcent. - zaśmiała się blondynka mijając chłopaka i ruszając w stronę Aiona.
Poczekaliśmy aż skończy tańczyć, zaszczyciliśmy go brawami i ściągnęliśmy siłą na dół.
- O co chodzi?! Ja nic nie zrobiłem! - zaczął krzyczeć.
Złapałam go za obie ręce i ścisnęłam mu je z tyłu. Zaczynałam żałować, że oddałam sznur tej portierce.
- To wy jesteście od Willy'ego tak? - zapytał szarpiąc się. - Powiedzcie mu, że to nie ja ukradłem mu kufer złota! A jeśli nawet to niech mnie pocałuje w...
- Trochę kultury. - przerwał mu Charles. - Chcieliśmy tylko powiedzieć... Witamy boga czasu. - uśmiechnął się.
Gruby starzec przestał się wierzgać i wlepił w niego swoje malutkie, złote oczy. 
- Mamy do ciebie małą sprawę. - zaczęłam.
- Jeśli chcecie ze mną negocjować to mnie puśćcie, bo w każdej chwili mogę cofnąć tę chwilę i skopać wam tyłek zanim przekroczycie próg tej rudery!
- Spokojnie! - krzyknęłam.
Kątem oka zauważyłam jak moi towarzysze kiwają wolno głowami. Ostrożnie puściłam jego nadgarstki, a wtedy...
- Narka frajerzy! - krzyknął i zaczął zwiewać.
- Szybko! - krzyknął Charles. - Czas ucieka!
Przeskoczył przez barierkę i co sił w krótkich nóżkach wypadł z pubu. Poszliśmy w jego ślady pod nosem przeklinając swoją głupotę. Nietrudno było dojrzeć małego, tłustego gościa, w przymałych ciuchach biegnącego przez ulicę, nawet jeśli była to ulica w jednym z najdziwniejszych miast na świecie. Wyciągnęłam mój mały sztylet, przymrużyłam jedno oko i rzuciłam w nogę krasnoludowi. Zaliczył niemałą glebę drąc się na całe gardło. Z jego łydki popłynęło trochę Ichoru czyli złotej krwi bogów. Skoczyłam mu na plecy przygważdżając go do ziemi.
- Witamy ponownie. - szepnęłam mu do ucha dysząc ciężko i wyciągając nóż.
- Czego ode mnie chcecie?! 
- Pomocy. - powiedziała Victoria stając tuż nad nim i pomagając mi go utrzymać, gdy wstawał.
- Nie pomogę komuś kto rzuca we mnie bronią! - krzyknął.
Przyłożyłam mu sztylet do gardła.
- No okej, okej... Czego tylko chcecie. Ale nie cofnę was w czasie!
- To nie o to... Jak to nie cofniesz? - zapytał Charles. - Jesteś bogiem czasu...
- Tak, tak, sra ta ta ta. A czy kiedykolwiek słyszałeś moje imię, dzieciaku? Już niewiele osób o mnie pamięta. Kiedyś prowadziłem słońce, a teraz gdzie się podziało?! Jest ciemno! Zapewne ten durny Apollo już je rozwalił! - wrzasnął. - Skoro nikt już o mnie nie pamięta, postanowiłem zaszyć się w tym bardzo skromnym miasteczku i doczekać spokojnej starości.
- Bardzo spokojnej, bo nie ma to jak tańczyć na bufecie, co nie? - prychnął Charles odgarniając mokre włosy z czoła.
- A tobie nic do tego bezczelny młodziaku! - krzyknął.
- Zaraz, zaraz, kto tu jest bezczelny?! - wrzasnęłam mu do ucha.
- Dziewczyno kto ci tworzył struny głosowe?! Zdaje mi się, że masz coś z tego świrniętego fanatyka poezji.
- JESTEM CÓRKĄ ARESA PACANIE! I W KAŻDEJ CHWILI MOGĘ ROZWALIĆ CI ŁEB WIĘC ZAMKNIJ SIĘ I LEPIEJ BĄDŹ GRZECZNY ALBO INACZEJ POROZMAWIAMY! - wydarłam się.
Victoria spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko pod nosem.
- No dobra, dobra paniusiu. - mruknął. - Czym stary Aion może wam służyć?
- Transport. Jak najszybszy. Musimy być w Ameryce. USS Intrepid. - powiedziałam.
- Kiedy?
- Wczoraj.
- Och, uroczo.. - mruknął. - No dobra postaram się coś wymyślić.
Zacisnął powieki, a po sekundzie tuż obok nas zmaterializowało się żółte lamborghini.
- Woooow... - wyszeptał Charles podchodząc do maszyny i przejeżdżając opuszkami po masce. - Robi wrażenie.
- Co nie? - uśmiechnął się z satysfakcją.
- Tylko, że jest mały problem... - westchnęła Victoria. - Ile to wyciąga?
- Prędkość dźwięku wam wystarczy? - zapytał krasnal ponownie mrużąc oczy, a z tyłu samochodu pojawiła się ogromna rura wydechowa.
- Woooow... - powtórzył szatyn.
- Zadowoleni? To moglibyście mnie wreszcie puścić?! - krzyknął szarpiąc się.
Delikatnie zdjęłam ręce z jego nadgarstków.
- Dziękujemy ci. - Victoria uśmiechnęła się z satysfakcją, a pulchny człowiek oddalił się szybkim krokiem w stronę kolorowej restauracji.
Usiadłam za kierownicą nowoczesnego auta i z westchnięciem przejechałam palcami po skórzanej kierownicy. Przekręciłam kluczyk w stacyjce i z uśmiechem nacisnęłam pedał gazu. Pognaliśmy przed siebie unosząc się lekko nad ziemią. Po chwili byliśmy już nad oceanem, a coraz szybciej przybliżał się do nas kolejny ląd. Kontynent, który nawet w mroku prezentował się wspaniale. Ameryka Północna.

~ ~ ~ 


Napisałam :D Masakrycznie nieogarnięty, przepraszam was za to :( W tym rozdziale oszczędziłam im walk, niech troszkę odpoczną :) Dedykuję wpis Destiny Chase, bo trwała przy całym jego tworzeniu i pomagała mi w chwilach zacięcia :P Dziękuję za wasze komentarze i wejścia, które dodają mi skrzydeł :) Apel :

Przeczytałeś = Skomentuj :33
Pozdrawiam!

6 komentarzy:

  1. O kurcze *.*
    Przytkało mnie...
    Świetny rozdział!!! ^^
    Nadia tu kurcze driver xd I poleci i pojedzie gdzie tylko trzeba :D
    Bitwa o łóżko i te warzywne wyzwiska - genialne!!!
    Sen... Miałam ciary.
    Z każdym wpisem coraz bardziej lubię Victorię ;> To jak przyszła do Charlesa do łazienki... Świetna przyjaciółka, tak mi się wydaje :)
    Bóg czasu - moja wyobraźnia pracowała na mega obrotach! Normalnie WIDZIAŁAM go przed sobą tańczącego na barze hahaha ;D Cudny opis!
    A teraz ziuuu do Ameryki!

    Pisz szybko kolejny! Weny życzę :*

    Twoja Cupcake.

    PS Destiny zazdroszczę, że brałaś udział w tworzeniu tego cuda!
    PS 2 Zajrzyj do mnie na drugiego bloga, chapter 2.1!

    OdpowiedzUsuń
  2. No, no... MEEEGAAA ROZDZIAŁ!!!! <3 *.* XD
    Punt widzenia Nadii - <333! Świetne!! :*
    Ta ich bójka! Hahaha! Jak dzieci! To było mocne! Myślałam, ze się posikam XD HAHAHA! XD
    Później ten sen.. Kurczę.. Poważnie się robi. :| Bogini łowów.. Hehe.. A co tam! Co tam bogini łowów! xD Dadzą radę! To przecież Wielka Trójka <33 :D
    Aion! Hahaha! Śmieszny stary grubas kojarzący mi się z Mundungusem Fletcherem XDD Fajny, trochę wkurzający gostek. :D
    Fajny, bo dał im lambroghini. XD
    Ale Nadia, to kurdę jest Ktoś! Złapała grubaska, a później jak gdyby nigdy nic odjechała sobie wypasionym lambroghini! XD Hahah! :D Uwielbiam ją!
    Ej, no ale, co będzie z tym słońcem?? Wróci ono? Naprawią merca? Jak oni wytrzymają bez słoneczka?? ;___;

    Podsumowując, kolejny zajebisty rozdział, rozwala system i w ogóle aż mi się zaczął zacinać internet! Hahaha xD Żart :D

    Pozdrawiam mocno i dużo weny życzę! :D
    ~Eveline. ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie!!! Znów napisałam super-mega-długi komentarz i się wziął i usunął!!! :OOOO
    Rozdział NIESAMOWITY!!! Przez Ciebie skończyły się słowa w moim słowniku oczarowań!!!
    Ale zacznę od początku ;P
    Ale zz--z-z-iii--mmnn--ooo... Przypomniała mi się sytuacja, jak po ognisku nie mogłam wyjąć lodowatych stóp z butów, bo zamarzły mi sznurówki xD
    I TOKYO!! <3 zawsze chciałam polecieć do Japonii ;P
    Ohh...no i Nadia - uwielbiam ją! Jest taka babka jak wielbiona przeze mnie Miss. Piggy XD ;33
    Kłócą się normalnie jak stare, dobre małżeństwo :D Koocham!
    I ten sen...
    AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!
    O.O Biedny Charles! ;(( muszą uciekać...:// martwię się o niego!
    I wreszcie mój ulubiony moment! Nawet nie wiesz, jak żałuję, że nie opisałaś tego w osobie Charlesa! :D Mrmrm *-* wszyscy spokrewnieni z Hadesem MUSZĄ mieć ten urok - UWIELBIAM!
    No i bóg czasu! - możesz mnie za to powiesić, ale najpierw myślałam, że to striptizer XD
    LAMBORGHINI!! Pewnie Cię to zdziwi, ale bardzo lubię oglądać takie cacka :D
    Rozdział WSPANIAŁY!!! I byłam już dziś na Fremione <3 jestem oczarowana! Zresztą, zostawiłam komentarz ^^
    I dziękuję jeszcze raz z całego serca za nominację do Versatile Blog Award - to dla mnie ogromny zaszczyt! ;))

    Jesteś cudowna, masz wielki talent (a mówisz, że mi zazdrościsz!)
    i życzę Ci kolejnych wspaniałych pomysłów, bo już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!!!
    I dziękuję za komentarz u mnie *o* aż brak słów...

    ~Wiecznie Twoja Alexa ;33

    OdpowiedzUsuń
  4. No no meega ten rozdział!! bardzo mi się podoba, wciągnęło mnie twoje opowiadanie
    podoba mi się twój sposób pisania i historia masz naprawdę duży talent <3
    i mam nadzieje że wpadniesz do mnie będzie mi bardzo miło :) http://zagubion.blogspot.com/
    Ps. 35742464 to jest mój numer gadu gadu chciała bym cie poznać bliżej
    życzę weny i do zobaczyska ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten rozdział był genialny!Jak dla mnie najlepsze były te warzywne wyzwiska haha xD No cóż życzę ci dlaszych suksesów!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniale!
    Już wiesz, że nie mogłam napisać komentarza, ale teraz się poprawię ;)

    Rozdział jest boski, każdy jego fragment.
    Victoria ma chłopaka ?! o.O
    To akurat mi się nie spodobało xD
    Ale cóż. Nie wiadomo, co wymyślisz w następnych rozdziałach. xD

    Dobra, lecę czytać kolejny rozdział ;)

    ~Reasy :*

    OdpowiedzUsuń