środa, 27 marca 2013

Rozdział 5 - "Cheeseburger ratuje nam życie"

- Wszystko masz spakowane?
Chejron od godziny krążył nade mną przerzucając ubrania z jednej sterty na drugą.
- Dawno bym miał gdybyś mi nie przeszkadzał. - burknąłem ponownie wciskając kompas do małego, zielonego plecaka.
- Wybacz, że się martwię.
Ledwo co powstrzymałem się od wybuchnięcia śmiechem. To zdanie w jego ustach brzmiało jak "Kocham cię" w ustach Voldemorta. Ponownie przejrzałem rzeczy. Koszule, bluzki, spodnie, jakieś buty, bielizna kompas, mapa, jakiś dziwny krem, apteczka, bidon z czymś do picia, jakiś batonik, chyba zbożowy i nieprzemakalna kurtka. Na bogów, jak to się tam zmieściło? Zastanawiałem się czy na tej misji będzie gdzieś łazienka żeby się wykąpać, więc na wszelki wypadek schowałem szczoteczkę do zębów. Półkoń podał mi sakiewkę. Uniosłem brew w pytającym geście, ale on tylko parsknął. Pociągnąłem koniec sznureczka i odwiązałem worek. Na mojej dłoni spoczywało kilka złotych monet. Uśmiechnąłem się.
Ej, zaraz. Czy to nie zastanawiające, że centaur, twój wujek, przyjaciel twoich rodziców, który cię nienawidzi za wypalenie mu znaku podkowy na zadku i przypominał ci o tym dotychczas przy każdym spotkaniu, nagle zamilkł, wyratował cię od wywalenia z obozu, wysłał na misję i dał kasę? "Charles, na misji możesz zginąć." - pomyślałem. Nie, już wszystko gra.
Zarzuciłem tobołek na plecy i skierowałem się do wyjścia. Przez ramię zdążyłem jeszcze obrzucić domek Hadesa przelotnym spojrzeniem i zastanowić się, czy kiedyś jeszcze tam wrócę. Stanąłem na zewnątrz i zaczerpnąłem świeżego powietrza. Nikogo nie było w zasięgu wzroku. Widziałem tylko ruiny po wielkim, białym domu i sosnę na wzgórzu, której pilnował smok. Tam miałem spotkać się z dziewczynami i wyruszyć... Eee... gdzie? Jakiś port czy coś. Z rozmyśleń wyrwał mnie spokojny głos mojego towarzysza.
- Charlie... - wzdrygnąłem się. Nie lubię, gdy ktoś mnie tak nazywa. - Musisz mi powiedzieć co rzekła wyrocznia.
Zamknąłem oczy próbując sobie przypomnieć. Port, to na pewno, potem jakiś zamek obronny, coś o niebezpieczeństwie, płomienie... Może przyrządzą ognisko? Jakaś groźba, tak to chyba była groźba, a potem Herkules. Herkules? A bo ja wiem jakiś 'les', 'teles', 'śmeles' kogo to obchodzi? Ktoś zrobi nam ognisko w zamku i będzie nam groził. Pewnie on ma tę całą Hekate. Podniosłem powieki.
- Mamy szukać jej w porcie, w forcie, ona tam będzie.
- Jesteś pewien? - uniósł brwi. - Wyrocznia nigdy nie mówi niczego dosłownie.
- Jestem pewien, co ty sobie myślisz? Nie jestem ułomny!
- W to nie wątpię. - prychnął.
Powinienem uznać to za komplement, ale w głębi wiedziałem, że mnie obraża. Ruszyłem w kierunku wysokiego drzewa oplecionego złotą owczą sierścią.
- Złote Runo. - powiedział Chejron jakby czytając mi w myślach. - Ono trzyma obóz przy życiu. Twój ojciec zdobył je dla nas od olbrzyma, Polifema.
- To Hades pomaga obozowi? - spytałem czując żal w piersiach, dobrze wiedziałem o co chodziło.
- Wybacz, miałem na myśli twojego kuzyna. No wiesz... Percy'ego... Twojego... ex tatę.
Ex tatę? Jak to koszmarnie brzmi. Percy to syn Posejdona. Posejdon to brat Hadesa. Hades to mój ojciec. Mój ex tata jest moim kuzynem. To całkowicie normalne...
- Poczekaj, zapomniałem o czymś.
Koń zatrzymał mnie wskazując na jeden z domków.
- O co chodzi?
Uśmiechnął się tajemniczo.
- Chyba nie myślałeś, że będziesz walczył tym starym, zardzewiałym mieczem, który i tak został u was w ogrodzie?
Podniosło mnie to na duchu, bo wątpię czy tym czymś dałbym radę przeciąć chociaż gałąź. W sumie na piekielne ogary podziałało, ale wolałbym coś nowszego. Od razu pomyślałem o Pani O'Learly. Wyparowanie własnego psa chyba nie jest najlepszym początkiem dla herosa.
Weszliśmy do małej chatki. Od razu zrobiło się gorąco. Naokoło walało się pełno narzędzi. Wszystko było tam takie nowoczesne. Mini barek z napojami sterowany głosem, wysuwane koje z wczepionymi odtwarzaczami mp3, telewizory w nogach łóżek i... dziura w podłodze, z której wystawała para dużych, brązowych oczu. Po paru sekundach wyskoczył z niej wysoki, umięśniony chłopak. Burza czarnych włosów, które sterczały we wszystkie strony na jego głowie, nadawała mu wyglądu osoby porażonej prądem. Podszedł do mnie i uścisnął mi dłoń. Miał twarde, grube palce umazane sadzą.
- Mów mi Jared. - powiedział niskim głosem.
Włożył ręce do kieszeni i wyciągnął z niej czarny sygnet z ciemnym kryształem. Włożył mi go na palec, co sprawiło, że poczułem się co najmniej dziwnie. Trwało to może parę chwil, gdy wskakując z powrotem do otworu krzyknął "szerokiej drogi!" i zniknął.
- Zdejmij go teraz. - powiedział do mnie centaur.
Niepewnie ściągnąłem pierścień i odskoczyłem do tyłu. W dłoni trzymałem idealnie wyważony, czarny, długi miecz. Był delikatnie zagięty, jego rączka doskonale pasowała. Był wygodny do trzymania i najwidoczniej przenośny. Spojrzałem pytająco na konia.
- Teraz po prostu powiedz mu żeby się z powrotem zmienił. Tylko stanowczo.
Czy ty sobie ze mnie żartujesz? Gadałem do szklanki, a teraz mam gadać do kawałka metalu?
- Emm... Schów się.
- Nie mówi się schów się! Gdzieś ty się uczył? Jeszcze raz.
- Wróć!
- Źle. Jeszcze raz.
- Powróć!
- Wołasz uciekającą pannę? Jeszcze raz!
- Zmień się!
- Jesteś takim okropnym mieczem, musisz zmienić swoje postępowanie... Jeszcze raz!
- Odmień się!
- Musisz przejść przemianę żeby zostać wróżką, Śnieżynko... No co ty?! Gadasz jak baba! Mocniej! Głośniej! Jeszcze raz!
- Zaczaruj się!
- Debil. Mało brakowało, a...
- ZAMKNIJ SIĘ!
Wtedy poczułem, że rączka zniknęła, a na środkowym palcu znowu wisi kryształ. Stanąłem jak wryty w ziemię. Udało się. Nie wiedziałem czy drzeć się na półkonia, czy cieszyć z powodzenia.
- No i o taką stanowczość mi chodziło. Miecz zrobiony jest ze stygijskiego żelaza. Tak, tego z rzeki Styks, która płynie w krainie twojego ojca. Nie wiem skąd dzieci Hefajstosa to mają, ale to ich sprawa.
- Ej, a skąd ten chłopak wiedział co my tu robimy?
Chejron podrapał się po brodzie.
- Wiesz... Znam inteligencję twojej matki, ale znam też talent do wpadania w kłopoty twojego ojca. A skoro za mądry nie jesteś...
- EJ!
- To na pewno prędzej czy później byś tego potrzebował. Poprosiłem o to wczoraj Jareda w czasie bitwy o sztandar i... Oto jest.
W końcu ruszyliśmy na wzgórze, gdzie czekały na nas dwie zniecierpliwione nastolatki.
- Dłużej się nie dało?! - krzyknęła Nadia wstając z trawy. - Prawie zapuściłam korzenie!
Stanęliśmy tuż przy drzewie.
- Na dole czeka na was taksówka. Każcie zawieść się na Grand Central Terminal, to dworzec skąd dojedziecie wszędzie, szukajcie odpowiednich ludzi.. No nie ludzi, ale... Dobra, nieważne. Zapłaćcie kierowcy normalnymi pieniędzmi. Potem już wiecie gdzie jechać. Niech Hermes wam sprzyja! - powiedział koń i poklepał mnie po ramieniu.
Ruszyliśmy w dół wzgórza. Czułem się niepewnie patrząc na dziewczyny. Obie miały ubrane buty jak do wspinaczki podczas gdy moje niezawodne trampki zaczynały już zawodzić. Nadia miała przewieszoną linę przez ramię co napawało mnie lekkim strachem. Dziwne, bo widok łuku na plecach Victorii nie zrobił na mnie wrażenia, a przecież ostatnio prawie mnie nim zabiła. Szedłem wolno, po raz pierwszy od wczoraj czując, że naprawdę zrobiłem coś źle, a to jest moja kara, a nie wycieczka szkolna. Chociaż wyjazd nad morze z dwoma niebrzydkimi dziewczynami nie jest chyba najlepszą karą, ale nie będę się kłócić. Równie dobrze mogli wcisnąć mi tego osiłka, co robi miecze. Nie wyglądał zbyt sympatycznie.
Wsiedliśmy do żółtej taksówki i podaliśmy adres. Drzewa migały mi przed oczami z zawrotną prędkością. Kilka sekund później (tak mi się wydawało) staliśmy już na dworcu rozglądając się na wszystkie strony.
- Okej, jedziemy do portu, USS Intrepid. - zakomunikowała Victoria - Możemy wybrać pociąg, jedzie szybko, a nam zależy na czasie.
- Koń mówił coś o nieludziach. - poprawiła ją Nadia.
- Możliwe jest, że pociąg będzie prowadzony przez osła.
Spojrzały na mnie jakbym oszalał.
- Co ci do łba strzeliło? To miał być nieludź. Nieczłowiek. Co znaczy, że też nie pół-człowiek. To nie będzie ofiotaur. - blondynka popukała się w głowę. - Ale słusznie, że to coś może być w pociągu.
- Będzie on na pewno z napisem "Daj nam swoje oko, a zabierzemy cię do celu w pół godziny!"
- Skąd ten pomysł? - spytałem.
- Bo do takiego właśnie pojazdu wszedł przed chwilą gościu z trzema mackami. Wystarczy?
Spojrzałem w kierunku, który wskazywała nam ręką. O dziwo serio istniał taki transport, a co jeszcze dziwniejsze z okna jednego przedziałów wyglądała kobieta podobna do ptaka. Zaczęliśmy iść w tamtą stronę, ale Victoria nas zatrzymała.
- I co? To tyle? Wejdziemy do pociągu z potworami, dojedziemy do celu i przywieziemy spokojnie boginię z powrotem?
- Będziemy jeść jeszcze grilla i walczyć z Archimedesem. - dodałem.
Walnęła się w czoło i z rezygnacją opuściła ręce.
- Archimedes był filozofem. Czy to wszystko nie wydaje wam się zbyt proste?
- A czemu miałoby takie nie być? Koniecznie chcesz zginąć czy jak?
- To jest po prostu nielogiczne, Charles. - usiadła na ławce wpatrując się w nasz transport. - Już w taksówce powinno nas coś zaatakować. Byłam tego pewna. Potwory czują herosów na kilkadziesiąt kilometrów.
- Może szukaj plusów? Może nie jesteśmy herosami? Może to tylko głupi żart, a bogowie wraz z tą całą Hermeską..
- Hekate.
- ... zaśmiewają się w najlepsze?
- Czemu przyszło mi podróżować z takim idiotą? - zapytała Nadia siadając na swojej torbie.
- Próbuję tylko rozładować napięcie. - burknąłem.
- Coś ci to nie idzie, Charlie.
Zmarszczyłem czoło. W jednej sekundzie poczułem, że jej nie polubię. Odwróciłem wzrok i spojrzałem w niebo opadając na ławkę koło Victorii.
- Szkoda, że nie możemy tam polecieć.
- Moglibyśmy, gdyby zaczepił nas teraz kierowca podniebnych rydwanów, ale tu takiego nie widzę. - Szatynka wykrzywiła się w paskudnym uśmiechu.
- Poczekaj... Co ty powiedziałeś? - córka zwycięstwa wstała. - To nie miał być człowiek prawda?
- No, nie.
- Chodźcie za mną, mam pomysł.
Ruszyliśmy do toalety. Było to dziwne miejsce na planowanie podróży z potworem, ale chyba każde inne również wydawałoby mi się do tego dziwne. Oprócz knajpki "U Boba", która znajduje się koło mojego domu. Tam nie byłoby dziwnie. Nie mam pojęcia czemu, ale po prostu nie byłoby.
Zanim się zorientowałem zostałem wciągnięty do damskiej ubikacji. Dziewczyny stanęły przed lustrami i odeszły od nich dopiero jak zacząłem kaszleć jak szalony by odwrócić ich uwagę.
- No, jesteśmy... I co?
- Jak się wzywa bogów? - spytała Victoria patrząc na mnie, ale chyba stwierdziła, ze to było głupie i zwróciła się do Nadii. - Robiłaś to już kiedyś chyba, nie?
- Tak, ale... To wymaga dużo mocy i skupienia... A co?
Wzięła głęboki oddech.
- Ściągamy Apolla, on powozi słońce.
Pogasiliśmy wszystkie światła i ustawiliśmy się w kółku. Nadia co chwilę oglądała się za siebie.
- A ta historia o Krwawej Mary? Ona... Jest fałszywa, nie?
- Oczywiście, że nie. Bo nasza koleżanka stoi tuż za tobą.
Córka Aresa wrzasnęła i podskoczyła wymachując rękoma jak opętana. Pobiegła na oślep do przeciwległej ściany, wywracając się przy tym dwa razy i rzuciła się do kontaktu. Wpadłem w tak szaleńczy śmiech, że sam upadłem na podłogę i zacząłem się tarzać. Gdy dziewczyna zorientowała się, że to był tylko żart, rzuciła się na mnie z pięściami wrzeszcząc, że mnie nienawidzi i, że będę umierał w straszliwych mękach.
- Uspokójcie się oboje! - krzyknęła Victoria chwytając nastolatkę w pasie i odciągając ją do tyłu. - Nie jesteśmy na wczasach. Charles, zgaś światło. Podajmy sobie dłonie... No, dalej!
Niechętnie wykonywaliśmy jej polecenia po czym w kompletnej ciszy skupiliśmy się nad umywalką. Wrzuciliśmy do niej jedną grecką monetę i całą siłą woli stopiliśmy ją w kształt słońca. Szczerze, nie mam pojęcia na czym polegają te cuda, ale Victoria kazała nam myśleć o ogniu. Potem podrzuciła figurę, która rozpłynęła się jak zaczarowana. Nadia uniosła obie ręce do góry i zaczęła coś mruczeć pod nosem. Podłoga zaczęła powoli drżeć, tętent kopyt przybliżał się do nas, okrzyki wojenne dochodziły z każdej strony, dźwięk obijających się włóczni przeszywał ciało. Tuż nad głową usłyszałem świst miecza, odruchowo uchyliłem się, ale nic nad sobą nie ujrzałem. Dźwięki wzmagały się, a kafelki zaczynały pękać. Dziewczyna upadła na ziemię, a głosy się zmieniły. Dopiero teraz zorientowałem się, że blondynka przejęła pałeczkę. Dookoła rozlegały się wiwaty, ktoś bił brawa, odgłos fanfar dudnił mi w uszach, a serce waliło z podekscytowania. Spojrzałem triumfalnie w dal nie wiedząc nawet co mną kieruje. Zerknąłem na moje towarzyszki i wtedy zrozumiałem. Błagały o pomoc swoich rodziców. Szybko spojrzałem na ręce Victorii, które stopniowo zaczynały opadać. Z jej zaciśniętych oczu spłynęła łza, nagle nogi się pod nią ugięły i wylądowała na ziemi. Chciałem do niej podbiec, ale coś jakby chwyciło mnie za nadgarstki i pociągnęło ku górze. Czułem się jakbym wirował, moją twarz otulił podmuch gorącego powietrza. Zamknąłem oczy wysilając umysł. "Proszę cię tato... Pomóż" - tylko to jedno rozsądne zdanie przychodziło mi do głowy. Nie słyszałem nic, a potem... przeraziłem się. Przeszywający krew w żyłach krzyk. Wypełnił całe moje ciało od palców stóp po ostatnią końcówkę włosa. Wstrząsnęły mną gwałtowne dreszcze. Jakaś kobieta bardzo cierpiała, prawie... umierała. Coś, jakby strzała, przeszyło moje serce. Czułem się okropnie. Umierałem razem z nią. Nigdy nie sądziłem, że umrę tak młodo. I wtedy otworzyłem oczy. Stałem na nogach w jasno oświetlonej damskiej ubikacji. Na podłodze leżały dwie dziewczyny, a ja paradowałem z podniesionymi do nieba rękoma. Podłoże było popękane, jakby ktoś walnął w nie młotkiem. Czarna sadza pokrywała miejsca, w których się znajdowaliśmy. Poczułem drżenie nóg i opadłem na kafelki podpierając się bolącymi rękoma. Dłonie mnie piekły, jakbym włożył je do pieca, w gardle mi zaschło, nie potrafiłem wydusić z siebie słowa. Mój oddech był spokojny, ale serce waliło jak młotem. Skierowałem spojrzenie na Nadię, która z zaciśniętymi pięściami siedziała skulona w rogu pijąc coś z bidonu, Victoria gryzła nerwowo batona zbożowego, przełykając szybko poszczególne kawałki. 
- Zjedz kawałek lub napij się. - powiedziała uśmiechając się na tyle, na ile starczyło jej sił. - Słodycz to ambrozja, w pojemniku jest nektar. To zregeneruje twój zapas energii, ale nie przesadź, bo wybuchniesz.
Kiwnąłem do niej głową na znak, że rozumiem i sięgnąłem do plecaka po trochę niebiańskiego soku. Wypiłem łyk i poczułem przyjemny chłód rozchodzący się po całym moim rozpalonym organizmie. Westchnąłem z ulgą i oparłem się o ścianę.
- Powiodło się? -zapytałem kierując spojrzenie na zmęczoną blondynkę.
- O mało nas nie sfajczyło, ale wydaje mi się, że Apollo zawita tutaj o zachodzie słońca. 
- Serio myślisz, że nie szybciej byłoby jechać pociągiem?
- Teraz popierasz mój pomysł? - ściągnęła brwi patrząc na mnie groźnie.
- Nie, ale... To trochę... Nielogiczne.
- Umiesz myśleć logicznie?! - zapytała ze zdziwieniem Nadia.
Obie wybuchły śmiechem chwytając się za brzuchy. Zrobiłem obrażoną minę i odwróciłem wzrok. "Kobiety..." - pomyślałem. Szatynka zrobiła minę jakby czytała mi w myślach i powiedziała:
- Charlie, przecież wiesz, że w pociągu szybciej zabiłyby nas potwory. A to jest... bezpieczniejsze.
- Nie nazywaj mnie tak. - mruknąłem. - Poza tym podróżowanie na słońcu? - zaśmiałem się. - A od kiedy to jest bezpieczne?
- No wiesz, jeśli masz do wyboru podróż z bogiem, a zabicie przez potwory... 
- Wolałabym walczyć z potworami. - mruknęła Victoria. - Nie wytrzymam pięciu minut słuchając wierszy boga poezji. Ma tyle talentu co ten zlew.
Po godzinie opuściliśmy nasze obecne miejsce pobytu i ruszyliśmy do miasta. Ja wiem, była może 12:00? Usiedliśmy w McDonaldzie i zamówiliśmy coś do jedzenia. Musiałem po raz kolejny opisywać przepowiednię, która jak dla mnie była całkiem jasna. Idziemy na grilla co jakiegoś szalonego greka, który powinien już dawno nie żyć, ale z nudów porwał Hekate. Będziemy musieli go pokonać i odzyskać boginię magii. Nie rozumiałem tylko czemu bogini sama się nie może uwolnić, ale to był mój najmniejszy problem. Kiedy wychodziliśmy z restauracji (jeśli tak mogę nazwać bar z fast foodami) coś nas zatrzymało.
Nie było to uczucie kłucia w żołądku, które odczuwałem z przejedzenia, ani cheeseburger Nadii, który wypadł jej z ręki po raz kolejny, ale raczej sześciometrowy niebieski glut z setką oczu patrzących na nas zawistnie. Zerknąłem dyskretnie na dziewczyny które zaczynały powoli zdejmować swoją broń. Postanowiłem nie być gorszy i ściągnąłem sygnet z palca. Idealnie wyważony miecz spoczywał w mojej ręce drgając lekko, jakby z podniecenia wyczuwając obecność potwora. Walka wydawała mi się dosyć prosta. No błagam, dźgnij wielkiego gluta. Nic trudnego. Otóż, okazało się inaczej. Victoria rozpoczęła atak, a gdy tylko strzała trafiła w jego serce... Puf! Rozpadł się na sto mniejszych części, każdą z jednym okiem. I weź tu ogarnij, którego zaatakować. Wszystkie rzuciły się na nas jakby chciały nas pożreć, bo chyba taki był ich plan. Zbliżyły się do nas, a ja ujrzałem, że ich "ciało" pokrywają maleńkie kolce. Zamachnąłem się bronią rozcinając pięć najbliższych ludków. No jeszcze tylko 95. Wdarłem się w sam środek bandy wymachując szaleńczo mieczem. To dziwne, nie przechodząc ani jednego treningu zdołałem rozwalić pół armii glutowatych potworów. Nadia dźgała je sztyletem, a blondynka wyciągnęła podręczny nóż. Nie wiem czy tylko mi się zdawało, czy nie, ale te stwory chyba nie były takie zwyczajne. Po paru minutach odradzały się znowu tworząc większą ochronę z metalowych igieł. Trwało może kilka sekund, gdy jeden z nich rozciął mi koszulę na ramieniu, a drugi wybił broń z ręki. Poczułem ciepłą krew sączącą się ze świeżo otwartej rany.
- DOŚĆ TEGO! - wrzasnąłem łapiąc się mojej ostatniej deski ratunku... cheeseburgera Nadii.
Rzuciłem w jednego z nich, a wtedy... bum! Wybuchł pozostawiając po sobie tylko obłoczek purpurowej mgły.
- SER! - krzyknąłem biegnąc do McDonalda. - Ser! Bierzcie ser!
Nastolatki ruszyły za mną chyba orientując się o co chodzi. Było to trochę nierozsądne, ale to chyba jedyne co nam pozostało. Zaciągnęliśmy armię do kuchni, gdzie mieliśmy dostęp do wszystkich artykułów spożywczych. Braliśmy wszystko co tylko można było wykombinować z nabiału. Raz rzuciłem sałatą... Chyba tylko po to by odwrócić uwagę od Nadii, która miała 30 stworów na głowie. Dosłownie. 
Dobre dwie godziny później wziąłem ostatni plaster sera topionego i wbiłem w oko potworowi. Ryknął głośno rozpływając się. Upadłem na kolana dysząc ciężko. Miałem wrażenie, że głowa mi zaraz wybuchnie. Wyszliśmy wolno na ulicę. Nie miałem siły szukać miecza, więc krzyknąłem głośno "Zamknij się!" i poczułem jak pierścień oplata mi palec. Wróciliśmy na dworzec. Dochodziła szesnasta, a my już mieliśmy za sobą walkę z pierwszym... pierwszymi setkami potworów. Zamknąłem oczy przełykając ślinę. Nie mieliśmy nic do picia oprócz nektaru, a nie miałem ochoty znowu go pić, gdyż bałem się wybuchnąć. To chyba jasne. Oparłem się o ścianę i czekałem. Staliśmy w milczeniu. Nawet nie wiedzieć kiedy zaczęło zachodzić słońce. Najpierw usłyszałem rżenie koni. Potem zobaczyłem ptaki na niebie. Nie, nie ptaki... Konie? Ognista kula zbliżała się do na s i wtedy BANG! Tuż przed naszymi oczami w czarnym mercedesie zmaterializował się wysoki dwudziestolatek. Gdy wysiadł z auta, poprawił na nosie okulary demonstrując nam swoje nowe, markowe ciuchy. Uśmiechnął się tak olśniewająco, że aż musiałem zmrużyć oczy.
- Witajcie. Nazywam się Apollo i... Chyba zostałem przez was wezwany, nie? - zapytał strzepując kurz z ramienia marynarki.
- Nasz panie... - zaczęła Victoria, ale nie zdążyła dokończyć kiedy ponownie odezwał się bóg.
- Spoko, mała... Dla ciebie J-Apollo. - obrócił się wokół siebie nagle zmieniając ciuchy.
W raperskim stroju, z wielkim, złotym wisiorem z literami "J-A", w czapce z daszkiem i bumboxem na ramieniu wyglądał co najmniej śmiesznie.
- Teraz muzyka jest bardziej w modzie, nie? No, a ja idę z duchem czasu, młoda. Posłuchaj mego rapu :

Joł, ja Apollo, bóg muzyki, riki tiki...

Wezwaliśta mnie tu, ja przyjechałem, juhuu
i o kurczę, ale ze mnie ciacho, joł.

Stałem z otwartą buzią nie wiedząc co powiedzieć. To był bóg, wyśmianie go nie wchodziło w grę, a nie można nie powiedzieć niczego, bo się obrazi i nas nie zawiezie. Stłumiłem śmiech i wydusiłem tylko:

- Woooow.
- No, wiem. - uśmiechnął się. - No, to czego chcecie?
Wyjaśniliśmy mu czego nam potrzeba, a on tylko wyszczerzył swoje zęby.
- Transport mówicie? Zawsze do usług! Wskakujcie!
Klasnął w dłonie, a drzwi mercedesa otworzyły się wciągając nas do środka. Apollo wszedł do środka już w normalnym stroju i przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik zawył napawając uszy słodkim dźwiękiem. I to była muzyka! Po paru sekundach nacisnął pedał gazu tak gwałtownie, że wbiło mnie w fotel. Jechaliśmy z prędkością światła. No, ładnie. Najpierw jadę na piekielnym ogarze, potem dosiadam smoko-pingwiny, a teraz ujeżdżam słońce. Percy byłby ze mnie dumny.

~ ~ ~ 


Wuala! oto jest i rozdział 5 :D Wiem, że na niego czekaliście troszkę dłużej, ale już jest :D Dedykuję go wszystkim osobom komentującym, a w szczególności Destiny. Jesteś moją inspiracją <333

Dziękuję wam za wejścia, komy i obserwacje! Jesteście wspaniali!
Kocham was, do przeczytania!  :*

xoxox

11 komentarzy:

  1. No i znowu!!! Wrrr...napisałam Ci super, mega długi komentarz i wszystko mi się usunęło!!!!!!!!! :OOOO
    Dobra, zacznę jeszcze raz od ostatnich zdań :)
    Kooocham Apolla!!!! To mój ulubiony heros *_* (chociaż znam cię i wiem, że możesz to szybko zmienić, rozkochując mnie w innych porypanych, szalonych, a jednak zabójczo zabawnych i niesamowitych postaciach)
    I te LOGICZNE rozmyślania Charlesa po prostu uwielbiam - on mnie rozbraja! Normalnie leżę! ;P A co do Nadii to chyba coraz bardziej ją lubię :)
    I to jest tak zadziwiająco-zajebiaszczo-extremalnie-czadowe, jak łączysz osoby bogów, herosów, super bohaterów, którzy obżerają się niebiańskimi napojami z cechami normalnych (trochę walniętych i mających swoje dziwne schizy) ludzi... WIELBIĘ! ;**

    Kocham kocham kocham tę opowieść... Moja absolutnie ulubiona ;)) Nawet nie wiesz, jak długo czekałam! A przez to, że nie mogłam się doczekać, czas dłużył mi się jeszcze bardziej ;P
    Gratuluję nieziemskiego rozdziału (jednak warto było czekać) i zapraszam do mnie :)) Twoje komentarze są dla mnie jak właśnie takie batoniki dla bogów xD

    AAlexa ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne, świetne i jeszcze raz świetne!
    Chociaż długo czekałyśmy to warto było, bo rozdział jest zajebisty (Zresztą jak zwykle ;D)
    Uwielbiam jak opisujesz przeżycia Charliego. Nie wiem dlaczego, ale to mi się chyba najbardziej podoba, no...oczywiście nie licząc epickiego rapu Apolla. Ciekawa jestem co jeszcze wymyśli. Było "Była sobie bogini ze Sparty...", następnie haiku, a teraz rap xd.
    Nie będę się rozpisywać, bo nie umiem, ale podsumowując:
    Epicki rozdział.
    Niech bogowie nad tobą czuwają! (I życzę ci abyś nigdy nie musiała słuchać opowiadań, wierszy...czegokolwiek Apolla)
    ~G

    OdpowiedzUsuń
  3. W końcu nadrobiłam wszystkie rozdziały!
    Więc... UWIELBIAM:
    ·Twój styl
    ·Twoją wyobraźnię
    ·Tę historię
    ·Postać Charlesa!
    · TO WSZYSTKO <3

    Historia mega wciąga, mimo że nie czytałam "Percy'ego..."
    Każda z postaci ma w sobie TO COŚ - jest bardzo intrygujaca i wgl :3
    No i szczerze mówiąc zgadzam się z AAlexą - Apolluś jest moim ulubionyn bogiem *.* Ten jego rap buahhahahhahahahha <3 ubóstwiam!
    Przepowiednia... Intrygująca (wiem że była wcześniej ale jako że nadrabiam poprzednie rozdziały to warto by było i o nich parę słów wpleść)... Gdyby ktoś do mnie z taką strzelił rozkminiałabym WIEKAMI co dokładnie mogłoby to znaczyć... I ten moment kiedy dziewczyna się "przemieniła" kiedy wypowiadała słowa przepowiedni :3
    Kurcze, szczerze mówiąc powinnam sprzątać :/ Ale no nie mogę, jaran się tym co napisałaś!
    Ten motyw kiedy zaczeli potworoglutki rozwalać serem hahahaha - kooooocham! :3
    No i te "wywoływanie" bogów! Miałam ciarrrrry!
    Meeeeeega *.*
    Szczerze mówiąc... chyba lubię Victorię <3 Wydaje się bardzo ciekawą postacią ;>

    Kurcze, gdyby nie to, że święta się zbliżają i trzeba sprzątać pisałabym Ci jeszcze więcej, jednak rodzice grożą mi zabraniem telefonu, więc muszę skończyć na tym ;c Może coś potem jeszcze napiszę :3

    Korzystając z okazji zapraszam do mnie na fantasy-cupcakes.blogspot.com i zmysly-tez-moga-klamac.blogspot.com

    Życzę masy weny ;*** Pisz szybciutko kolejny rozdzialik ^^

    Uwielbiam :*
    Twoja Cupcake.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajny ten rozdział!
    Mówiłam, że z dwoma dziewczynami Charles nie będzie się nudził.
    Ale najbardziej rozwalił mnie Apollo.
    Serio ? Auto ? Rap ?
    Rozbawiłaś mnie, a ostatnio mało komu się to udaję ;)

    Ogólnie jak zawsze wspaniale, nie mam co pisać, bo bym się powtarzała ;)

    Z niecierpliwością czekam na nn.
    Sorki, że tak krótko, ale jestem strasznie zabiegana.

    Pozdrawiam,
    Reasy :**

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne! Przeczytałam wszystko za jedynym zamachem i muszę Ci powiedzieć, że to opowiadanie wymiata! XD
    Charlie... Jego autoironia mnie powala ;D Te przemyślenia i teksty sprawiają, że ryje się na głos, a moi rodzice udają, że jestem całkiem normalna xD
    Ale w tym rozdziale i tak najlepszy był Apollo - jeden z moich ulubionych bogów! Jego haiku z książki zawsze mnie powołało, a Twój rap idealnie się wpasował w ten klimat! I oczywiście wzmianka i ciachu jak zwykle wywołała uśmiech :)
    Muszę Ci powiedzieć, że masz ogromny talent i nie mogę się doczekać rozwoju akcji! Ale to już dziewczyny nade mną wszystko powiedziały ;P A wiesz co mnie najbardziej powala? Tytuły XD Jak tylko zobaczyłam słowo cheeseburger nabrałam ochoty na jedzenie (a szczególnie McDonalda xd).. Poza tym haha super pomysł na pokonanie potworów, tego to się kompletnie nie spodziewałam...
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie (ta sama tematyka!) :>
    Merr

    OdpowiedzUsuń
  6. Sorka, że tak późno, ale strasznie chorowałam i nie wchodziłam w ogóle na kompa przez dwa dni.. ;(
    Ale już jestem, co prawda nadal trochę schorowana... :P Do rzeczy!!

    SUPER, SUPER, SUPER, SUUUUPER ROZDZIAŁ!!!! Uuuhuuu! XD Sprawiasz, że wariuję i skacze mi ciśnienie oraz temperatura! XDD
    Najbardziej mnie rozwalił J-Apollo! HAHAHAHA!! Prawie spadłam z łóżka! :D Ten jego rap... "... I o kurczę, ale ze mnie ciacho, joł." HAHAHAHAHAAA!!! XD

    Ohh... Jesteś mega... ;* Zazdroszczę takiego talentu.. ^^ Tworzysz naprawdę super historie! <33

    Powtarzam: CZEKAM NA TWOJĄ KSIĄŻKĘ!!! :D

    Pozdrawiam mocno!
    ~Eveline. ;]

    OdpowiedzUsuń
  7. No Siemq <3
    Po pierwsze rozwala mnie nazwa tego rozdziału .xD Co widziałaś po mojej minie jak do ciebie dzwoniłam :))
    *Kocham cię" w ustach Voldemorta -- nie wiem czemu ale sobie to wyobraziłam i wybuchłam 'głupawką' xD Za to zdanie należy ci się OSCAR XD
    *"wypalenie mu znaku podkowy na zadku" -- To takie sexy ^^ Śmieję się z każdego zdaniaaa (yyy.głupawka?)
    *"Nie jestem ułomny!" - Ej krzyknę tak do ciebie w śmigus dyngus zaraz potym ja cię obleje wodą xD
    *telewizory w nogach łóżek - Ej ciekawy pomysł c'nie? xD Zrobimy coś takiegooo?? Prosze proszę proszę ;** xD
    *"Percy to syn Posejdona. Posejdon to brat Hadesa. Hades to mój ojciec. Mój ex tata jest moim kuzynem. To całkowicie normalne..." - Yyyyyyyyyyyyyyyyyy.? Poplątałam się xD
    Już wiem doczego nazwiązuje tytuł rozdziału . ^^ I te smoko- pingwiny... :33 Boję się ciebie xD ;**
    Małe podsumowanie: Jesteś dalej genialna....więc cie nie lubie ale i tak cie kocham ;** A za pare lat twoja ksiązka będzie w każdej księgarni a ja ją będe miałą od ciebie za darmo i jeszcze z podpisem <333 xD
    No nic pozdrawiam i Zapraszam do mnie -> http://two-magicians.blogspot.com/ ♥


    OdpowiedzUsuń
  8. Super, nie mogłam się doczekać aż dodasz następne a tu proszę :** Ciągle mnie zaskakujesz :) Charles jest super :)) Zapraszam na mojego bloga --> being-my-eyes.bloog.pl Mam nadzieję, że się spodoba :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Wow! No jestem pod wielkim wrażeniem. Przepraszam, że tak długo nie pisałam ale mam na dzieję, że ci nie przykro. No więc do rzeczy.
    Piszesz różne opowiadania i przygody świetnie i bardzo ciekawie.
    I jeszcze umiesz bardzo pięknie rymować chodzi mi o
    "Joł, ja Apollo, bóg muzyki, riki tiki...
    Wezwaliśta mnie tu, ja przyjechałem, juhuu
    i o kurczę, ale ze mnie ciacho, joł."

    Hahahaa! xDDD Świetne!
    No ty w przyszłości mogłabyś być pisarką ( choć już to widać bo już masz talent ) Baaaardzo mi się podobają twoje blogi, ale ten jest GE - NIA - LNY !!!! A najbardziej mnie rozśmieszyło to, że razem rozbili niebieskiego gluta serem! Wybuchła śmiechem. Ale przecież twój blog na tym polega, żeby ludzie się trochę pośmiali prawda? I mam jeszcze taką sprawę. Jak pisałaś na górze o sobie to masz baaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo i to bardzo ciekawą i bujną wyobraźnię. Mówię teraz za wszystkich, którzy tego bloga czytali
    ~ PO PROSTU UWIELBIAMY TWOJĄ WYOBRAŹNIĘ!!!! ♥
    .♥. .♥. .♥.
    Ale chyba już nikt nie pokona tego tytułu " Cheeseburger ratuje nam życie " . No ale jeszcze raz piszesz bardzo ciekawe przygody i naprawdę bardzo ten blog jest śmieszny.
    I jeszcze jedną sprawę dodam : JESTEM TWOJĄ NAJWIĘKSZĄ FANKĄ!!!
    .♥. .♥. .♥.
    Pozdrawiam i czekam na nn. <3 Kocham.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie wiem czemu, ale zjadło mi komentarz.. ;/
    Ten wyżej sama skasowałam, bo chciałam tylko sprawdzić, czy nie masz aby moderacji...

    No cóż, co ja pisałam? A, tak. Że sama czytałam przygody Pery'ego i przyznam, że Twój blog bardzo mi się podoba. Masz świetny styl.

    Charles... jakie to biedne dziecko, haha! Kocham tego bachora. Jest taki nieogarnięty, jak te NIEOGARNIĘTE PIEKIELNE OGARY. xDD
    Do tego kim trzeba być, by rzucać jakimiś glutami?

    I do tego boski Apollo-raper i jego genialne rymy! Serio, to jest świetne. Ta dawka humoru do tego... CUDNE! :-)

    No to chyba wszystko.
    Pozdrawiam, L.N.
    http://irim-story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń