wtorek, 19 marca 2013

Rozdział 4 - "Jak w pół godziny zniszczyłem Obóz Herosów"

Byłem obrońcą sztandaru Ateny. Na naszej fladze widniała sowa trzymająca w pazurkach włócznię. Moje położenie nie było zbyt korzystne. W każdej chwili drużyna przeciwna mogła wypaść zza drzew i stanąć ze mną do walki o ten głupi kawałek materiału. Kto wymyśla takie zabawy?! Gdy już zdobędą sztandar wrócą na swoją połowę, po drugiej stronie rzeki i wygrają. W duchu liczę na to, że nasze oddziały zdążą ich wyprzedzić, ale mam mieszane uczucia i chyba zaraz zwrócę obiad. Jakbyście mieli walczyć z ekipą zwycięzców i wojowników też nie czulibyście się za dobrze. Spojrzałem na moich pomocników, całe szczęście dowodzący nami chłopak pomyślał o tym, że sam nie dam sobie rady i postawił kogoś obok mnie, co podniosło mnie trochę na duchu. Stojący tuż tuż wysoki, umięśniony blondyn był chyba z domku Hefajstosa, a jego widok napawał mnie pozornym poczuciem bezpieczeństwa. Chuderlawy brunet w cienkiej zbroi był dzieckiem Iris, bogini tęczy, co poznałem po kolorowym pasemku we włosach. Ten na wiele się chyba nie nada. Zerknąłem na syna boskiego kowala, który uśmiechnął się do mnie.
- Pierwszy raz na polu?
Kiwnąłem głową zaciskając zęby.
- Nie martw się, nie będzie tak źle. Ja przy mojej pierwszej bitwie straciłem tylko parę zębów, a zakładanie szwów nie bolało aż tak mocno.
- No, to mnie pocieszyłeś. - burknąłem, czując jak gula w moim gardle się powiększa. - Szkoda, że na stronie internetowej tego kurortu nie pisali nic o walce na makarony.
- O czym ty gadasz?
Wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem.
- Dziwny jesteś. - odparł po chwili milczenia. - Ale cię lubię.
Uśmiechnąłem się. Niestety nie dane mi chyba było odpowiedzieć, bo z naszej lewej rozległ się okrzyk wojenny i szczęk metalu. Chwyciłem miecz i policzyłem w głowie do dziesięciu żeby nie upaść. Coś zaszeleściło w krzakach i tuż przed nosem ujrzałem ogromne, metalowe... coś. Miało sześć, błyszczących, srebrnych nóg, ogromny brzuch, dwie głowy przypominające pingwiny oraz kolczasty ogon. Z jego paszcz wydobywał się gorący podmuch. 
"I znowu to samo, co?! Nie za mało ci wrażeń, ojcze?!" - wrzasnąłem w myślach, nie mając wątpliwości, że nasz przyjaciel uciekł prosto z podziemia.
- Nie ruszajcie się. - mruknął blondyn. - On jest ślepy.
Miał rację, ktoś musiał wcześniej pozbyć go obu oczu. Gdybyśmy zaczęli teraz uciekać usłyszałby nas i zabił na miejscu, a gdybyśmy zaczęli walczyć...
- Giń poczwaro! - wydarł się potomek Iris i ruszył do ataku.
Nie zdążyliśmy go powstrzymać, a potwór zaczął ziać czystym ogniem. Chłopak uchylił się wpadając mu pod łapy, ale chyba nie było to dobre rozwiązanie, bo po chwili został wykopany w powietrze i wylądował na wielkim dębie tuż obok nas. Pingwiny zwróciły się do nas i zaskrzeczały przeraźliwie. Przełknąłem ślinę.
- Uciekamy?
- UCIEKAMY!
Biegliśmy co sił w nogach nie zwracając większej uwagi na gałęzie obijające się nam o twarze. Z resztą, kto by zwracał w takiej chwili? Wypadliśmy na pola truskawek kierując się w stronę domków. Jak teraz na to patrzę, nie było to za mądre posunięcie biorąc pod uwagę, że mieliśmy ze sobą pasażera na gapę, zionącego ogniem, ale to się wtedy nie liczyło. Chcieliśmy czym prędzej znaleźć kogoś dorosłego, kto by sam zajął się tym stworem. Miałem dosyć jak na dwa dni. Wtedy zdarzyło się coś, co było absolutnie w moim stylu : potknąłem się. Dzięki niezawiązanym sznurówkom (jak ja kocham moje trampki), wpadłem prosto pod wszystkie sześć łap uwalniając tym samym mojego wrzeszczącego towarzysza od poczwary. Turlałem się na wszystkie strony unikając ciosów pingwiniogłowego. Mój niezaplanowany pomysł powiódł się i wyleciałem w powietrze szybciej niż myślałem. Na moje nieszczęście znalazłem się na grzbiecie stworzenia. Jestem herosem od wczoraj, a już drugi raz ujeżdżam podziemnego konia. Super. Stwór zaczął się miotać i ziać ogniem na wszystkie strony pozbawiając drzewa wszystkich liści. Wbiłem miecz w jego kark, a ten nie zważając już na nic pognał przed siebie. Trzeba być geniuszem by dalej jechać na piekielnym stworzeniu zamiast zeskoczyć przy pierwszej lepszej okazji, a takich było wiele. No więc już możecie się domyślić jakim cudem Wielki Dom Dionizosa został staranowany i spalony na popiół. Właśnie tam rozegrała się główna akcja. Gdy już mój pupilek troszkę zwolnił postanowiłem pobawić się z nim w berka i w końcu wróciłem na stały ląd. Sięgnąłem po miecz i wtedy zdałem sobie sprawę, że nadal tkwi w grzbiecie potwora. Westchnąłem głośno zamierzając już bić się na pięści, kiedy potwór ryknął donośnie i wpadł w czteropiętrowy budynek. Zdziwiłem się, ale zauważyłem, że to poskutkowało. Wtedy pomyślałem o tym, że bicie się gołymi rękami z metalowym smoko-pingwinem nie byłoby zbyt rozsądne. Potem doszło do mnie to, że jestem strasznie głodny. Dopiero na końcu, jeden jedyny, znienawidzony głos uświadomił mi co się stało.
- COŚ TY NAJLEPSZEGO NAROBIŁ?!
Obróciłem się gwałtownie patrząc w oczy rozwścieczonego Pana D. Rozejrzałem się po spalonej polanie.
- Myślę, że ocaliłem obóz przed zniszczeniem. - mruknąłem wzruszając ramionami.
- NAPRAWDĘ?! NIE WIDZISZ COŚ WŁAŚNIE ZROBIŁ?! ZA TO WSZYSTKO ZOSTANIESZ WYDALONY Z OBOZU!!! - wrzasnął. - CO?! TERAZ CI GŁUPIO?! - odwrócił się przodem do ruin i upadł na kolana. - Moje wszystkie płyty DVD! MOJE SIMSY!!! Zapłacisz za to Charlesie Jacksonie! Przeklinam cię na wszystkie latorośle, że kiedy będziesz najbardziej potrzebował pomocy ze strony natury ONA ODWRÓCI SIĘ OD CIEBIE! POŻAŁUJESZ SWOJEGO CZYNU!
- Czy... Czy to znaczy, że wracam do domu?
- JESZCZE SIĘ PYTASZ?! I TO NATYCHMIAST!!!!
Spuściłem głowę czując w środku jakąś dziwną pustkę. Coś ssało mnie od środka i nie chciało puścić. Byłem na obozie aż pół dnia. Rekord. Skierowałem się w kierunku nienaruszonej części okolicy. Domki, skałka wspinaczkowa, jezioro... Wszystko wyglądało tak jak przedtem. Bitwa o sztandar chyba nadal trwała i nikt nie zorientował się, co się przed chwilą stało. Wszedłem do domku Hadesa i zebrałem swoją torbę. Jestem tu po raz drugi i ostatni. Usiadłem na łóżku i ukryłem twarz w dłoniach. Nie wiem ile czasu tam siedziałem, ale doszły do mnie odgłosy oburzenia i ciche pojękiwania. Zabawa dobiegła końca. Położyłem się i zakryłem głowę poduszką. Niech nikt mi nie przeszkadza! Chcą mnie zabić, śmiało! I tak mam dość niepowodzeń w życiu. Przeleżałem tam cały dzień. "I TO NATYCHMIAST" - słowa te brzęczały mi w uszach. Już się bałem co się stanie jak mnie tu zobaczą, ale nikt nie nadchodził. Około szóstej rano usłyszałem stukot kopyt na werandzie i do mieszkanka wparował centaur. Był umazany sadzą, pokryty wiórami i styropianem.
- Wstawaj, młody. Znaleźliśmy rozwiązanie.
To dziwne, chyba pierwszy raz poczułem szacunek do Chejrona. Powędrowałem za nim żółtą trawą. Obozowicze krzątali się w tą i z powrotem wykorzystując swoje umiejętności w celu naprawy szkód. Było mi głupio, że nie robię tego z nimi, ale chyba byłem potrzebny do czegoś innego. Weszliśmy do stajni, na samym środku, na małym stołku siedział bóg wina patrząc na mnie groźnie.
- Nie podoba mi się to, że on tu jeszcze jest. Wygnałem go, koniu.
- Jeśli chcesz mnie obrazić wymyśl coś lepszego. - parsknął. - Przecież wiesz, że to jedyny sposób, by odnowić całą budowlę.
- Ale czemu akurat on?!
- On to zrobił, on naprawi. Poza tym myślę, że nadaje się do tego najlepiej.
- Najlepiej... najlepiej... Sratatatata i tak ci nie wierzę, ale jak mu się nie uda, będziemy go mieli z głowy.
- No i widzisz. Martwy nie będzie sprawiał kłopotów.
- HALO! Ja tu jestem! - krzyknąłem chcąc jak najszybciej przerwać tą okropną wymianę zdań.
- Wiemy o tym półgłówku! - odparł Dionizos kiwając do mnie palcem. - To ty zniszczyłeś mój tymczasowy dom.
- Nie ja tylko wielki smok.
- Zamknij się! Nie przerywaj mi jak do ciebie mówię!
Spojrzałem na niego spod byka, ale nic nie powiedziałem.
- Odnowisz budowlę dla Pana D. - odparł centaur. 
- Żaden problem. Dajcie mi młotek czy coś i...
- Głupku, myślisz, że MÓJ DOM był robiony z takich pierdół jak drewno?
- Tak?
- To się mylisz! Ha! Wyczarowała go osobiście najwspanialsza władczyni mocy jaką można sobie wyśnić!
- Musisz znaleźć Hekate i poprosić ją o ponowne postawienie budynku. - dopowiedział Chejron.
- W porządku, ale gdzie ona jest?
- No i widzisz... Tu mamy problem. - westchnął. - Ostatni raz widziano ją w okolicy USS Intrepid, potem zaginęła.
- Chwila... Jak bogini mogła zaginąć?
- Normalnie, ciołku! Puf, rozwiała się! Nie ma jej! - jego wzrok zmienił się.
Ze wściekłego dyrektora ewoluował na opętanego szaleńca.
- Musisz odnaleźć ją i przyprowadzić w ciągu dwunastu dni lub inaczej...
- Inaczej co?
- Po bogu dzikiej natury zostanie kupka piasku, rozumiesz? - szepnął
- Jak to?
- Każdy jest przywiązany do swojego miejsca zamieszkania, ale nie tak jak bogowie. Gdy coś stanie się z ich dobytkiem na długo... Cóż, powinieneś coś zjeść za dwie godziny wyruszacie.
- Wyruszamy? - zapytałem zdziwiony.
- Tak, no wiesz idziecie, udajecie się w drogę, rzucacie się na fale... czy coś. - odchrząknął.
- Tak, tak, ale... Jacy MY?
- Myślałeś, że dam ci tam pójść samemu? - zaśmiał się. - Zobaczysz, a na razie musisz się pożywić, jeszcze nie jesteś dość zdrowy.
- Jestem gotowy! - krzyknąłem z pewnością w głosie, ale chyba nie przekonało to centaura, który tylko się zaśmiał. - Ambrozja czeka na twoim miejscu w jadalni. Postoję tu, a potem pójdziemy do wyroczni.
- Wyroczni?
- Oj... Dowiesz się potem. A teraz leć już.
Wzruszyłem ramionami mając mętlik w głowie. Poszedłem przed siebie dopiero teraz orientując się, że wciąż mam na sobie zbroję z bitwy o sztandar. Zrzuciłem ją z siebie wzdrygając się. Zostawiłem ją na ziemi wlekąc do stołówki. Nie miałem ochoty widzieć nikogo. Miałem jechać gdzieś na drugi koniec Manhattanu, znaleźć boginię, która zbuduje dom Dionizosowi, który mieszka w stajni, z towarzyszami, których nie znam i którzy zapewne są dziwni, a na dodatek mam złożyć wizytę jakiejś wyroczni. Kto to? Babcia Pana D? Westchnąłem i pociągnąłem cicho za klamkę, uczyłem się na błędach. Mimo moich wielkich starań, już po chwili wszystkie pary oczu zwrócone były na mnie. Ktoś albo się śmiał, albo mierzył, albo prychał. Usiadłem z moim rodzeństwem i wziąłem do ręki ambrozję, która wyglądała jak placek. Ugryzłem ją i od razu poczułem się lepiej, jakbym wypił 100 red bulli. Czułem, że dostałem skrzydeł. Nie byłem pewien jak długo pozostanę w tym stanie więc szybko zamknąłem oczy i rozkoszowałem się chwilą ulgi. Po paru sekundach znowu byłem głodny i z radością stwierdziłem, że nimfy wnoszą płatki z mlekiem. Pochrupałem sobie w milczeniu nie zwracając uwagi na siostrę zabijającą mnie wzrokiem. Lubiłem ją za to, że za wiele nie gadała. Była okej. Po 10 minutach oddaliłem się nasycony. Wyszedłem na oblaną słońcem dolinę i ze zgrozą stwierdziłem, że w świetle wszystko wygląda jeszcze gorzej. Udałem się z powrotem do swojego domku i skierowałem moje kroki do łazienki. Koń może poczekać, nie znoszę być brudny. Wziąłem szybki prysznic czując natychmiastową ulgę. Ubrałem się w świeże ciuchy i wyszedłem. Wszystko to trwało dobre pół godziny, ale nie będę się rozczulał nad rodzajem szamponu do włosów. 
- Jesteś gotowy?
- Najpierw wytłumacz mi o co chodzi.
Dowiedziałem się, że wyrocznia to nie jest ani babcia, ani matka, ani teściowa (co mnie nie dziwi) dyrektora. Jest to rudowłosa kobieta w wieku moich rodziców, która przekazuje przyszłość za pomocą rymowanych wierszyków. Przed wielką wyprawą każdy heros musi udać się do niej i posłuchać czegoś o swojej misji. Nie da się oszukać przeznaczenia. Stwierdziłem, że spotkanie z taką panią jest niczym w porównaniu z tym co się stało niedawno więc ochoczo wszedłem do jaskini, którą zajmowała dziewczyna.
- Dzień dobry. - usłyszałem głos z wnętrza. - Nazywam się Rachel. Zbliż się młody herosie, a przekażę ci co chcesz wiedzieć...
Zrobiłem kilka kroków i za zasłoną z trzciny ujrzałem mieszkanie. Zwykły różowy, puchowy dywan, pełno sztalug i obrazów, TV, komputer i kilka gier planszowych na stole. Kobieta uśmiechała się promiennie obnażając swoje równiutkie, białe zęby.
- Śmiało, zadaj pytanie.
- Emm... Idę na misję. O co chodzi?
Zaśmiała się po czym chwyciła mnie za dłoń. Jej oczy nagle zrobiły się czarne, usta się rozdziawiły, a dookoła zaczęła się wznosić zielona mgiełka.

- Trójka Herosów wyruszy do portu,
Natrafi na mury starego fortu.
Budowla prastara, przedwieczna,
Okaże się niebezpieczna.
Podziemie pochłonie wszelkie istnienie,
Olimpowi grożą piekielne płomienie.
Chyba, że dziecko Hadesa,
Okaże świadomość Arystotelesa...

Po chwili opary opadły, a Rachel znowu stała uśmiechając się od ucha do ucha. Kiwnąłem jej głową na pożegnanie i wyszedłem pospiesznie z jaskini. W rękach miąłem białą koszulę i gryzłem dolną wargę. Starałem się nie powyrywać sobie wszystkich włosów z głowy. Cóż... Ta misja chyba nie będzie taka łatwa jak myślałem... Usiadłem na trawie zaciskając pięści. Po chwili jednak opadłem na nią całkowicie wpatrując się w błękitne niebo. Tego poranka miało kolor moich oczu. Nie wiem czemu wam to w ogóle mówię, ale może istotne są dla was moje tęczówki czy coś... W każdym razie, w mojej głowie panował chaos. Przedwczoraj dowiedziałem się, że jestem herosem, wczoraj pojechałem na obóz, wczoraj zniszczyłem obóz, dzisiaj wyruszam na misję. Muszę to sobie porządnie poukładać, wszystko dzieje się stanowczo za szybko. Nie pojmuję dlaczego wszystko zwaliło się na raz. Jakbym nie mógł poczekać chociaż tygodnia ze spaleniem domu dyrektora. Biała chmura przemknęła mi przed oczami. Miała kształt koguta. Znak Hadesa. Nie mam pojęcia czemu o tym tak intensywnie myślałem, ale cóż poradzić? Takie jest życie półboga. Przejechałem palcami po włosach, a moja ręka bezwiednie opadła na trawę. I co teraz będzie? Co dalej? Nie wierzę, żebym tak spokojnie mógł przejść do portu i znaleźć Hekate, boginię magii oraz wrócić z nią tu, bu pomogła w budowie. Będzie kosztować to dużo wysiłku i potu. Zanim zdążyłem westchnąć głęboko, ktoś, a raczej dwa ktosie zasłoniły mi słońce. Podniosłem się patrząc wprost na moją starą, dobrą koleżankę, którą znam od wczoraj. Victoria uśmiechała się promiennie trzymając pod pachą tobołek z rzeczami. Obok niej stała wysoka szatynka. Brązowe włosy splecione w warkocz opadały jej do pasa. W białej bokserce i wojskowych spodniach wyglądała jak prawdziwy rekrut. Nie obnażała swych zębów, a raczej trzymała zaciśnięte usta. Zmarszczyła oczy patrząc na mnie uważnie, po czym wyciągnęła do mnie rękę.
- Nadia Meryguard, córka Aresa, będziemy towarzyszyć ci na misji.

~ ~ ~ 


Ojej, męczyłam się troszkę z tym rozdziałem i przyznaję się napisałam go baaaardzo chaotycznie za co przepraszam, ale nie mogłam uporządkować myśli :P Rozdział z dedykacją dla moich sióstr : Destiny, Wiktorii i Rexi oraz Reasy, Eveline, AAlexy oraz mojego anonimowego "G" - cieszę się, że podoba wam się moja historia :D Naprawdę, przepraszam jeśli zawiodłam was tym wpisem :c Pozdrawiam serdecznie i po raz kolejny apeluję : Przeczytałeś? - Zostaw komentarz! ♥ :*

To dla mnie wiele znaczy... ;)

6 komentarzy:

  1. Ojejku, jejku! Pierwszaaa! :D
    Po pierwsze dziękuję mocno za piękną dedykację, Siostro xD
    Po drugie... ZAJEBISTY ROZDZIAŁ!!! :O Niczego nie zabrakło! 1. - idealna długość: nie kończy się za szybko, nie jest nudne, ani za długie - IDEALNE. 2. - super śmieszne akcenty! :D. 3. świetne dialogi. :P 4. Niesamowicie dokładny opis sytuacji. 5. Super przedstawienie postaci. 6. I OCZYWIŚCIE jak zwykle - SUPER osobowość Charlesa, w której się zakochałam XD Nie no serio - uwielbiam go! :D
    Kurczę.. Jak ty możesz tak super pisać?! :/ xD Zazdroszczę talentu, Bogini! :D
    Jeszcze raz gratuluję rozdziału! <3
    Chcę też przeprosić za brak rozdziału na Destruction of the Rulers, ale coś mi się wena zacięła i muszę chwilkę odczekać... :P Obiecuję jednak, że w weekend będzie na 200%!!! :D
    Dziękuję za cudowny (jedyny ;_;) komentarz na blogu <3 Super, że ci się podoba :3

    Pozdrawiam serdecznie, całuję i życzę mnóstwa weny oraz czekam na nowe rozdziały na obu blogach ^^

    Wierna do końca [*]
    ~Eveline. ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo podobał mi się ten rozdział!
    Ach ten Charles...
    W pół godziny rozwalił obóz herosów, naprawdę trzeba mieć talent.
    Zdaje mi się, że Hades wie, co robi jego syn i uderza się w głowę, z jego nieumyślności :D
    Chłopak mnie rozbraja swoim tokiem myślenia - "Przedwczoraj dowiedziałem się, że jestem herosem, wczoraj pojechałem na obóz, wczoraj zniszczyłem obóz, dzisiaj wyruszam na misję" i jeszcze : "Jestem herosem od wczoraj, a już drugi raz ujeżdżam podziemnego konia" xD xD

    Jest rozbrajający.
    Myślę, że jego misja będzie pełna niebezpieczeństw i różnego rodzaju przygód.
    Ma dwie dziewczyny do pomocy, hmm...
    Ciekawe, czemu żadnego chłopca ?

    Jejku, nie mogę się doczekać ich podróży !
    Będzie epicko, czuję to xD

    A, dziękuje za dedykację, po raz kolejny :*
    Pisałam już, jaki to dla mnie zaszczyt i zaciesz ;)
    Uwielbiam Cię za to, że Swoim rozdziałem umiesz poprawić mi humor :**

    Nie martw się, po Wielkanocy będzie rozdział, obiecuję.
    A, jeszcze dobra wiadomość. Przeczytałaś tylko informację, a rozdział też jest, kochana. :D
    Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło ;)

    Ojejku, ale się rozpisałam. :P
    No nic, kończę.

    Pozdrawiam i życzę ogromnej weny,
    Twoja wierna fanka i zawzięta czytelniczka,
    Reasy :**

    OdpowiedzUsuń
  3. I oto kolejna historia z stylu "Jak buty potrafią zmienić twoje życie". A poza tym fajna demolka nie jest zła. Gratuluje przepowiedni coś mi się wydaje że musiałaś się nad nią namęczyć. A urzekł mnie różowy dywan Rachel. No to miłej podróży Charles i niech Hermes ma was w swojej opiece.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział! Nie wiem dlaczego piszesz, że twoje rozdziały są chaotyczne itp... Są świetne i nawet nie próbuj przepraszać ;)
    Uwielbiam jak piszesz, a kiedy zobaczę nowy rozdział to jestem wniebowzięta.

    ~Wierna i na zawsze G <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Hahahaha no a więc: lalala czytam i tak się zastanawiam kiedy w końcu Dionizos się zamknie? Nie no nasz kochany bóg wina...hahahaha kogo ja oszukuję ,co z tym kagańcem dla niego? No ale od początku ,tralalalalala i bitwa o sztandar. Ten potomek Iris haha o jednym czytałam (w Zagubionym Herosie) i był zupełnie inny ale ten tutaj po prostu mnie rozwalił xD. No ale co to było za pingwinowate coś? I jak zwykle wszystko wina butów! One są jakieś podejrzane i zue! Mówię Ci ,to sama Gaja je nasłała! I dalej co? Rozwalenie domu naszemu "kochanemu" Dionizosowi! Yeah doczekałam się ,jakby jeszcze samego boga to piekielne coś tam skopało to bym była prze szczęśliwa ^^. No ale żeby Charlesa wywalać!? Foch forever na Dionizosa! Charles nie martw się ,nie ciebie jednego wywalili ,mnie musieli wykopać z Azkabanu ,nie jesteś sam =D ! I tu nagły zwrot akcji dadadadum ,jednak będzie misja. Tak ,nie mogłaś się bez tego obyć ^^! Przepowiednia bardzo intrygująca i nie gadaj ,że nie umiesz ich tworzyć bo powiem ,że nie znasz się na własnym talencie (tak jeżeli to zdanie nie jest logiczne wybacz ale jestem głupia). No i jupi Victoria! Kocham ją xD. I córeczka Aresa ,ciekawy skład ,me gusta Charles z dwiema dziewczynami na misji (tak jestem też porypana i zboczona o czym juz wiesz). No i co dalej? Czekam na nn i bd męczyć na gadu. No to wracam do pisania na konfie ,wiem ,znowu pierniczę od czapy.

    OdpowiedzUsuń
  6. SĄ DZIEWCZYNY - JEST ZABAWA! xD
    Ten Charles to na serio ma szczęście... Jedzie z misją szukania bogini z dwiema laskami! :D
    Przepraszam, że tak późno komentarz i w ogóle, ale internet STAŁY będę miała od 1 KWIETNIAAA!!!!! I będę cały czas na nim siedzieć i komentować na bieżąco, bo póki co nie mogę ;'(

    Kocham Twoje opowiadanie... Jest jednym z tych, na których rozdział czekam najbardziej ^^
    A Dionizos? - w sumie mu się nie dziwię, chociaż jest wredny ://

    I dziękuję za dedykację!! ;** czuję się zaszczycona być częścią Twojego dzieła :))
    Zapraszam również na I część 9 rozdziału ;P Czekam na Twój komentarz ;3

    Zakochana w słowach -
    - AAlexa

    OdpowiedzUsuń