poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział 14 - "Jak stałem się Jamesem Bondem"

Misja przerwana będzie przegrana, gdy złoty ptak krąg zatoczy.
Szatańskie żebraczki niczym trojaczki okropny koniec zaskoczy.
Daleką wędrówkę zacznie moneta od przodków pradawnych wydana.
Stara tajemnica przez dziecko niechciane zostanie rozwiązana.
Miesięczna wyprawa, zależnie od losu, zwycięstwo przyniesie lub kres.
Potomek Hadesa świadomość okaże w tym jak Archimedes.
Śmierć zdradę przyniesie i zwiędną korzenie, gdy orszak Fortunę skróci.
Ze słońcem na czele cywilizację pradawną do życia przywróci.
Niejedno życie ocali talent, który dziewczyna skrywa.
Nikt jednak nie wie jak straszna groza z Tartaru otchłani przybywa.
Za łuną słońca odnajdzie szczęście jednak jeden człek,
On odwrócić właśnie może historii całej bieg.


Siedziałem z Nadią i Victorią nad jeziorem w Obozie Herosów. Moczyliśmy stopy wystawiając twarze ku ciemnemu niebu. Hekate uwolniła nas i przeniosła z Podziemia na pola truskawkowe. Byliśmy już po obiedzie i staraliśmy się wymazać sobie z pamięci słowa, które praktycznie skazywały nas na pewną śmierć. Rachel wypowiedziała nową przepowiednię. Nie, że mam jej za złe. W końcu to jej praca, ale czy nie mogłaby dać ludziom trochę czasu na odpoczynek, porobienie kompromitujących zdjęć córkom Afrodyty, powkurzanie Pana D czy pomalowanie drzew nimfom na różowo? Chejron wydedukował, że właśnie nasza trójka powinna wziąć udział w nowej wyprawie. Sherlock się znalazł. A pomyśleć, że już zaczynałem lubić tego starego konia. Na domiar złego jeszcze nie znaleźliśmy rozwalonego słońca i nie mamy bladego pojęcia kim jest ten On. Dodatkowo nie wiemy czy nowa przepowiednia anuluje starą, więc w każdej chwili możemy spodziewać się spłonięcia Olimpu. Cudownie. Jeszcze do tego bracia bliźniacy z mojego domku ukradli mi słuchawki. Gorzej być chyba nie może.
- Ekhem.
Usłyszałem nad sobą głos. Obróciłem się szybko i natrafiłem wzrokiem na różowe szpilki. "Czego ona znowu chce?" - pomyślałem unosząc wzrok do góry i spoglądając na Hekate.
Do swoich wysokich butów ubrała długie do kolan, kremowe spodnie a'la "poszukiwacz skarbów" i hawajską koszulę. Na jej czarnych lokach spoczywała bejsbolówka, a duże, zielone oczy zakryte były przez okulary przeciwsłoneczne. Zero gustu.
- Nie "czego ona znowu chce", kochany Charlesie. Zapamiętaj sobie, że jestem boginią. Umiem czytać w myślach, wyczarowywać kwiatki, a także zamieniać nieznośnych chłopców w ropuchy - spojrzała na mnie groźnie - Muszę z wami poroz... Fala tsunami zalała wschodni brzeg Wielkiej Brytanii, zawahania pogodowe są coraz dziwniejsze i bardziej niebezpieczne. Napad na prezydenta... mawiać. To pilne.
Wywróciłem oczami. Sympatyczna "dobra wróżka" pracuje w Hefajstos TV jako prezenterka wiadomości i nie można z nią pogadać nie wysłuchując przy tym ciekawostek ze świata.
- Nie mam ochoty z panią rozmawiać - mruknąłem.
- Myślę, że przydałaby wam się ta konwersacja, mój drogi.
- Po co mam rozmawiać z kimś, kto nie raczył nawet uwolnić mojego psa z tej dziury, gdzie szaleje opętana Kora?
Bogini prychnęła cicho i pstryknęła palcami. Nagle znikąd pojawiła się pani O'Leary machając ogonem.
- Zadowolony?
- Owszem.
- Jesteś bezczelny.
- A pani to nie?
- Lepiej uważaj smarku z kim roz.... Imprezowe Kucyki robią zamieszanie w Stajni Augiasza... mawiasz. Do rzeczy. Niedługo czeka was ciężka wyprawa. Będziecie musieli włożyć w nią sporo wysiłku jeśli chcecie coś osiągnąć. Nadio Meryguard, masz bardzo trudny orzech do zgryzienia. Będziesz musiała podjąć trudną decyzję, co mam nadzieję, nie doprowadzi cię do szaleństwa. Z kolei ty Victorio Page nie kryj się. Masz w sobie wielką moc. Nie należy chować czegoś tak niesamowitego. No i ty Charlesie. Twoja rola w tej wyprawie jest bardzo ważna. Wydaje mi się, że bardzo w niej ucierpisz. Mam nadzieję, że przeżyjesz - uśmiechnęła się - No, na mnie chyba już pora. Trzeba wracać na Olimp i posprzątać trochę w moim gniazdku. Ech, pewnie nikt nie raczył uporządkować moich szklanych kul do kręgli - pokiwała nam dłonią na pożegnanie i rozpłynęła się w obłoku mgły.
Przełknąłem głośno ślinę. Super. To już wiem przynajmniej jak mniej więcej zginę.
- Charlie... Chyba powinniśmy iść na kolację - mruknęła Nadia wstając i kierując się ku jadalni.
Co czarownica o niej powiedziała? Coś o tej decyzji? Zerknąłem kątem oka na podnoszącą się z ziemi Victorię. "... masz w sobie wielką moc, nie należy chować czegoś tak niesamowitego..." Tylko o co tu chodzi?
Nie chciała mówić nic o tym w jaki sposób udało jej się przetrwać w podziemiach razem z Hekate. Po przyjeździe od razu poszła do swojego chłopaka i nie miała ochoty z nikim rozmawiać. A nawet teraz kiedy siedzieliśmy nad jeziorem wydawała się jakaś ponura.
Poszedłem na stołówkę i zasiadłem przy stoliku obok mojej dziwnie milczącej, bezimiennej siostry i dwóch małych złodziei. Szturchnąłem szklankę myśląc o soku winogronowym i parówce z serem. Od razu pojawiło się wymarzone danie.
Jadłem tak nie wiedząc o co dokładnie w tym wszystkim chodzi, kiedy nagle usłyszałem krzyk Dionizosa.
- Ty wstrętny, nędzny gamoniu! Jak ty śmiałeś?! Bądź przeklęty Paxie Flickgenie!
- Nazywam się Max Hagen.
- Nieważne!
Uniosłem wzrok. Koło Pana D stał wysoki chłopak. Miał na oko 15 lat, posiadał średniej długości popielate włosy i szare oczy. Ubrany był w zieloną bluzkę zespołu Soldiers of Jah Army i obwisłe jeansowe spodnie, na rękach zawieszone miał rzemyki w kolorach reggae, na szyi duże słuchawki, a łuk brwiowy przecinała mu pionowa blizna. Jak Skazie w Królu lwie. W dłoni trzymał pusty kubek po soku z czarnej porzeczki, którego zawartość wylądowała na ciuchach dyrektora.
- Dobrze więc. Zanim ten perz mi przerwał, miałem zamiar wam coś ogłosić - wskazał ręką na Maxa - To jest... Eeem... Nowy obozowicz z tak samo mało rzucającym się w oczy imieniem jak wasze. Nie został jeszcze uznany - Dionizos zrobił przerwę i zmierzył nas wzrokiem typu "mówiłem wam, że to dziwak" - Co oznacza, że nie wiemy kim jest jego boski rodzic. Tymczasowo umieścimy go w Domku Hermesa jak za starych, dobrych, kiedy was jeszcze na świecie nie było, czasów. Kolejną sprawą jest nowo otrzymana przepowiednia - kolejna przerwa na zbudowanie napięcia - Wyznaczeni herosi wyruszą na wyprawę dopiero na początku sierpnia. W tym czasie wyślemy grupę zwiadowczą by uzyskała informacje o słońcu. Które nie wymieniając imion i nazwisk rozwalił nasz dobry przyjaciel Charles Jackson.
- Pierwszy raz zapamiętał moje imię - mruknąłem zdziwiony czując na sobie spojrzenia obozowiczów.
- A teraz... Dajcie mi w spokoju zjeść do końca kolację albo zmienię was w delfiny.
Ugryzłem kawałek chleba z parówką i popiłem go sokiem. Czułem jak moje myśli szaleją i dokonują skomplikowanych obliczeń. "Hej, to znaczy, że mam jeszcze jakieś 2 tygodnie na błogie lenistwo zanim spotkam się ze śmiercią! Ale fajnie!" - pomyślałem uśmiechając się do siebie.
Sielankę jednak przerwało poczucie, że ktoś bacznie mi się przygląda. Uniosłem głowę i natrafiłem na czujne spojrzenie brunetki.
- Mam coś na twarzy? - zapytałem bezimienną, a ta wykrzywiła się w złośliwym uśmiechu.
- Nie, nic.
Postanowiłem zignorować jej ironiczny ton głosu i zmieniłem temat.
- Słuchaj, głupio mi zwracać się do ciebie "siostro"... Powiesz mi w końcu jak masz na imię?
- To chyba nie jest twoja sprawa - warknęła i wstała od stolika kierując się do wyjścia.
- Okej, to mogę ci mówić Poly?
Usłyszałem trzaśnięcie drzwi.
- Spoko, do zobaczenia w pokoju, Pols! - krzyknąłem jeszcze odwracając się przodem do bliźniaków - A wy co?
Uśmiechnęli się tylko przebiegle i wyszli. Wzruszyłem ramionami wznawiając posiłek. Gdy skończyłem jeść, wolno opuściłem jadalnię napawając się widokiem czerwonej szaty Pana D. "Max, czuję, że to może być początek pięknej znajomości" - pomyślałem szczerząc się do siebie.
Chciałem po drodze złapać Vic, ale jakoś nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Przewidywałem, że nie miała ochoty zostać na ognisku i schowała się w domku Nike.
Spokojnym krokiem podążyłem w kierunku drewnianych ławeczek. Usadowiłem się wygodnie i czekałem na przybycie reszty dzieciaków. Gdy wreszcie dołączył do nas Chejron, obozowicze z domku Apolla zaczęli śpiewać. Z każdą kolejną nutą przyłączało się do nich więcej osób. Mimo, że nie znałem tych pieśni to sam zacząłem coś mruczeć. Nie miejcie mi za złe okropną znajomość tekstu, ale chyba w gimnazjum nie uczą was piosenek typu "Szła nimfa do miasteczka", prawda? Kiedy już prawie 200 gardeł wydało z siebie bardziej lub mniej czyste dźwięki, płomień na ognisku sięgnął czubka lasu i zgasł. Wszyscy zaczęli bić brawa i po krótkiej przemowie półkonia rozeszli się. Podążyłem ich śladami.
Cisza nocna w Obozie Herosów rozpoczyna się o godzinie 22:30. Jeżeli po tej godzinie nie jesteś w łóżku,to harpie - obozowe strażniczki - mają pełne prawo rozszarpać cię na strzępy i zjeść. Oczywiście jeśli cię złapią, a jest to bardzo prawdopodobne. (Kurczę, patrzcie jak dużo można się dowiedzieć z ulotki reklamującej ośrodek!)
Leniwie sięgnąłem ręką do kieszeni,by sprawdzić ile czasu pozostało mi na dojście do mojego pokoju. Moje szczęście ponownie dało o sobie znać. Tym razem objawiło się w postaci zgubienia telefonu. Zakląłem cicho pod nosem rozglądając się po ziemi. "Ej, na ognisku siedziałem koło gości od Hermesa, tego boga złodziei. A jeśli zginęła mi komórka to..." - ta myśl mnie natchnęła i czym prędzej pognałem do budynku oznaczonego parą skrzydlastych trampek.
Z pozoru budynek wydawał się spokojny i wyciszony. Światła były pogaszone, a z głębi można było wychwycić ciche chrapanie. Jednak pozory mylą, prawda? Prędko zorientowałem się, że to tylko tak zwana "zasłona dymna". Po przekroczeniu mylącej bariery,w oczy uderzył mnie blask świateł i kolorowych reflektorów. Muzyka dudniła tak głośno, że trzeba było zatkać uszy. Na dodatek wydobywające się ze środka zapachy dymu i alkoholu wskazywały na to, że wtargnąłem w sam środek imprezy. Niepewnie zapukałem do drzwi. Wyleciała z nich - dosłownie - Nadia. Automatycznie rzuciła mi się na szyję z dzikim okrzykiem:
- CHAAAARLIE!
Nie miałem bladego pojęcia co z nią zrobić ani jak jąod siebie odczepić, więc wchodząc pociągnąłem ją za sobą.
- Wiesz, jesteś cięższa niż myślisz - mruknąłem praktycznie do siebie.
Rozejrzałem się po zadymionym pomieszczeniu. Papierosy od Hermesa szły lepiej niż myślałem. Zanim zdołałem zrobić cokolwiek widok przysłonił mi Skaza.
- Cześć Peter, kopę lat! Co ty tu robisz, co? Czy ty nie miałeś mieszkać w Irlandii?
- Eeee... Cześć, Max - odparłem nieco zaskoczony - Ale ja nie jestem żaden...
- Chodź, Peter! Musimy opić nasze spotkanie!
I nim się zorientowałem zostałem zaciągnięty do stolika. Wśród tylu ludzi nie byłem w stanie poznać kto jest kto. Wiem tylko, że zanim zdążyłem wypić cokolwiek już zostałem mianowany przyjacielem Maxa, a także Jamesem Bondem. Jakimś cudem pozbyłem się upitej Nadii. Nie wiem czy to sprawka Króla Lwa czy tego, że była już w naprawdę kiepskim stanie, ale wreszcie udało mi się zaczerpnąć trochę powietrza. Synowie Aresa nalali mi czegoś do szklanki krzycząc, że jeśli udaję sięna wyprawę grożącą mi śmiercią muszę przedtem TEGO spróbować. Do tej pory nie odkryłem z czego składał się dany napój, ale wiem, że już po minucie odpłynąłem. Max widząc to wypchnął mnie przez okno. Powrót również zajął mi trochę czasu, ale jako James Bond nie mogłem dać plamy. Najgorsze było jednak to, co zobaczyłem po wejściu. W kącie pokoju siedziała nie do końca trzeźwa Victoria. Dało mi to jakiegoś kopa. Bo, no halo, ale to ona miała robić za "tą dobrą" w naszej paczce. Otrząsnąłem się jakoś i wywlekłem blondynkę z domku.
Szliśmy niedługo, co pięć kroków wywalając się w trawę, ale w końcu jakoś dobrnęliśmy do stanowiska Nike. Wydaje mi się, że mama Victorii nie byłaby zachwycona widząc swoją córkę w takim stanie. Ostatkami sił walnąłem ją na łóżko i zdjąłem jej buty. Usiadłem jeszcze na chwilę by posłuchać jej majaczenia.
- ... Ależ panie prezydencie, ta koza wcale nie jest niezdarna, idealnie nadaje się do królewskiego baletu.
A zanim zdążyłem wyjść palnęła jeszcze:
- Jestem teraz w pokoju z jedynym facetem, którego kocham...
Spojrzałem na nią pytająco, a ta z dumą uniosła ręce nad głowę i wrzasnęła:
- Jackiem Danielsem!
Roześmiałem się i wolno opuściłem chatkę. Wróciłem do swojego domku i zapadłem w kamienny sen. To chyba jedyna noc, podczas której nie śniły mi się potwory.

_______________________

Voila! I oto mamy rozdział, na który czekaliście przez miesiąc xD Nie daję głowy, że wam się spodoba, ale (echh) męczyłam się z nim 2 dni, a sama przepowiednia zajęła mi z półtorej h, no więc mam nadzieję, że chociaż to docenicie xD
Rozdzialik skromnie dla:
Vivian Black, która wspierała mnie przy tworzeniu tego bloga, dodawała natchnienia i inspiracji i w przypadku kryzysu podnosiła na duchu. Była przy mnie razem ze swoim królikiem Maxem, który jako wynagrodzenie został umieszczony w tym opowiadaniu. Dziękujmy jej też, bo użyczyła mi swojego kompa z netem bym mogła to nabazgrać. A więc powtarzam... Skromnie xd JESTEŚ WSPANIAŁA :DDD

Poza tym wpis dla moich wiernych czytelników-komentatorów... Bez was nie miałabym siły w ogóle tego pisać :3 Kocham was wszystkich <3

Pozdrawiam i dziękuję za uwagę xD

PS. Przeczytaj = skomentuj *_*

~Nie mająca w domu kompa Kath ;p

PS2. Skoro już tu jestem to muszę dodać, że James Bond i Jack Daniels został wpleciony specjalnie dla Vivian xD Dziękujcie jej za genialne dawanie weny :)