piątek, 24 maja 2013

Rozdział 13 - "Rodzinne przyjęcie"

Przeszliśmy przez ogród bez problemu. Przepysznie wyglądające owoce kusiły wonią na każdym kroku, ale koniec końców przedostaliśmy się jakoś na schody prowadzące do pałacu. Błyszczące na czarno cztery stopnie wiodły do wspaniałych drzwi. Jeszcze piękniejsze zdawały się, gdy ktoś się zbliżył. Niewidoczne z daleka złote napisy na wrotach głosiły coś w rodzaju "śmierć sprzedającym". Mogłem też coś przekręcić. Thalia powoli nacisnęła klamkę. Potężne wejście otwarło się, a my ostrożnie wkroczyliśmy do środka. To, co zobaczyliśmy, przeszywało na wylot jakąś mistyczną gęsią skórką. Nie wiem jak inaczej to nazwać. Staliśmy w ogromnym i długim holu. Ściany, podłoga i sufit były czarne, przez sam środek kafelków biegł nieskazitelny czerwony dywan. Po bokach (co napawało przerażeniem) poustawiani byli kościani wojownicy. Szkielety w ludzkich zbrojach obserwowały każdy nasz ruch pustymi oczodołami. Pomiędzy nimi poustawiano pochodnie. Przy samym końcu korytarz się rozwidlał. Na prawo prowadziły kręte rubinowe schody, na lewo zaś ten sam wystrój co w sali wejściowej. Podążyliśmy szkarłatną wykładziną mijając kolejno rozmaite drzwi. Liczba truposzy coraz bardziej rosła, co dało mi sygnał, że musimy być blisko sali tronowej. Dziwiłem się tylko, że do tej pory nikt nas nie zaatakował. Może miałem jakieś przywileje? Albo po prostu wszystkie potwory wybrały się na podbój jakichś innych miejsc? Co mówił Ares? "Grzmot Pioruna U Zeusa znajduje się za daleko od miejsca walki" - czy to znaczy, że cała akcja rozgrywa się gdzieś tu? Nie miałem jednak czasu, by zastanowić się nad odpowiedzią, gdyż wpadłem na idącą przede mną Thalię.
- Auć... - mruknąłem masując sobie głowę.
- Tutaj. To na pewno wielka sala tronowa strasznego władcy podziemi - odparła ciotka ignorując mnie.
- Skąd ta pewność?
- Eee... czytaj tabliczki na drzwiach.
- WIELKA SALA TRONOWA STRASZNEGO WŁADCY PODZIEMI... - westchnąłem głęboko - Mój ojciec jest bardzo oryginalny.
- I co my teraz mamy zrobić? Zapukać? Wejść od tak? - spytała Nadia.
- Z BUTA WJEŻDŻAM! - krzyknąłem robiąc zamach nogą.
- Nawet tak sobie nie żartuj - pisnął David, który skulił się gdzieś za szatynką - Boję się bogów.
- Przestań, to w końcu MÓJ ojciec. Głupotę musiałem po kimś odziedziczyć, nie?
- Oj, jeśli już to raczej nauczyłeś się tego od Percy'ego. No, chyba że wujek Leo często was odwiedzał - wtrąciła była łowczyni.
- Nie obrażaj wujka Leona!
- Ej, będziecie stać i kłócić się tu jak dzieci czy wreszcie wejdziecie? Wielki Hades czeka na was w sali od dwudziestu minut.
Cała nasza czwórka zamilkła i zwróciła głowy w kierunku szkieletu w zbroi.
- Przepraszam, mówiłeś coś? - spytałem niepewnie.
- Pan was oczekuje.
- A... Skąd on o nas wie?
- Monitoring, półgłówku - odparł po czym znowu zamarł w bezruchu.
Potrząsnąłem głową licząc, że to co zobaczyłem działo się tylko w mojej wyobraźni. Twarze znajomych wyrażały jednak podobne zdziwienie co moja.
- Czy...
- Tak, masz rację. Nawet szkielet przyznał, że jesteś głupi.
Popchnąłem jej ramię ręką, co doprowadziło jeszcze do bójki. Koniec końców zanim weszliśmy do Hadesa byliśmy poczochrani, bardziej poranieni niż poprzednio i do tego obrażeni na siebie. Ostrożnie uchyliłem drzwi i rozejrzałem się po pomieszczeniu Na samym środku, na wielkim zdobionym krześle siedział trzydziestoletni mężczyzna. Idealnie ogolona, gładka twarz z mocnymi rysami przyglądała nam się podejrzliwie. Czarne, krótkie włosy opadały na jego czoło w nieładzie, a duże, niebieskie oczy uważnie obserwowały każdy nasz niepewny krok. Nie uśmiechał się. Ubrany był w spodnie od dresu, bluzę rozpiął podkreślając idealnie wyrzeźbioną muskulaturę. Ze spokojem mógłby uchodzić za sportowca. Tylko hełm przerażenia oparty na podłokietniku wskazywał na to z kim mamy do czynienia. Odchrząknął teatralnie i ponownie obdarzył nas niecierpliwym wzrokiem. Gęsiego zbliżyliśmy się do tronu i delikatnie skłoniliśmy. Po buzi Hadesa przemknął delikatny uśmiech.
- Wiedziałem, że w końcu tu zawędrujesz - powiedział twardym tonem wpatrując się we mnie uważnie.
W jednej chwili poczułem jak coś się we mnie gotuje. Drań przez 14 lat nie odzywał się do własnego dziecka, mimo że na początku błąkało się po ulicy w pieluszce, a teraz stać go tylko na jakieś durne "wiedziałem, że w końcu tu zawędrujesz"?! Uniosłem dziarsko głowę w górę i spojrzałem ze wściekłością na ojca.
- Masz moje oczy - mruknął nadal z tą samą niewzruszoną miną.
Wyprostowałem się zaciskając pięści i powstrzymując się od krzyku.
- TANTAL! - ryknął nagle Hades.
W drzwiach pojawił się zgarbiony człowiek w podartej, starej szacie z tacą herbatników w dłoni.
- Tak, panie?
Pan podziemia odchrząknął i z pogardą spojrzał na moich znajomych.
- Zaprowadź naszych gości do salonu. Niech poczekają tam na uroczystą wieczerzę.
Mężczyzna podreptał w stronę grupki moich znajomych i popychając ich lekko wyprowadził z sali. Zostałem sam na sam z ojcem. Dopiero gdy wszyscy wyszli rozłożył się na tronie i wzdychając głęboko sięgnął po napój energetyczny.
- Ale to udawanie wyrafinowanego mnie męczy - łyknął zdrowo z butelki i beknął głośno - No, to czego chcesz, synu?
- Czy to był ten Tantal, o którym myślę? - zapytałem nie zwracając uwagi na to co powiedział - Czy on nie powinien siedzieć w Tartarze?
- Tsaa, ale wiesz... On już za życia miał "lekkie" skłonności do podsłuchiwania. Jakimś cudem dowiedział się o moim PEWNYM wstydliwym zwyczaju. Musiałem mieć go na oku, żeby nie rozeszło to się dalej - podłubał sobie wykałaczką w zębie - No, ale wracając... Co cię sprowadza w nasze skromne, rodzinne progi?
- Czy ja wiem... Głosy z podziemia? Zaginięcie bogini i mojej przyjaciółki? Opętane patronki? Zabójcze łowczynie? Zgubienie słońca? Czy może potrzeba kąpieli, bo jakoś nie miałem okazji skorzystać z podobnych komfortów od paru tygodni?
- To ty zgubiłeś to słońce?! - wykrzyknął uradowany zrywając się z krzesła i wskazując na mnie palcem - Może jednak będą z ciebie ludzie.
- Ekhem... Hadesie? - zagadnąłem po dłuższej chwili.
- Hm?
- No ten... Doradzisz mi coś?
- W sprawie tej szatynki? To twoja dziewczyna?
- NIE! - wrzasnąłem przerażony myślą, że mógłbym chodzić z Nadią - Chodziło mi o... Co powinienem teraz zrobić?
Brunet roześmiał się i ruszył na drugi koniec sali, gdzie stała nie zauważona przeze mnie wcześniej bieżnia.
- Myślę, że wiesz.
- Czy pytałbym się ciebie gdybym wiedział? - odparłem lekko zażenowany.
Zszedł ze sprzętu do ćwiczeń, oparł się o ścianę i popatrzył na mnie uważnie. Westchnął ciężko i uniósł oczy ku niebu.
- Jako czołowy z celów musisz obrać sobie znalezienie Hekate. Bez niej i moje królestwo może niedługo upaść, a z tego co słyszałem od Hermesa zostały ci 2 dni.
- Dobra, ale gdzie mogę jej szukać?
- Podziemia - odrzekł po prostu - Gdy wykonasz tę misję zapewne będziesz chciał znaleźć przyjaciółkę. Zostaw ją. Jeżeli dane ci ją odszukać wpadniecie na siebie przy okazji. Musisz skupić się na tym, co dzieje się tutaj, pod powierzchnią.
- Czyli co dokładnie?
- Jego odrodzenie. Jakaś mistyczna postać, której nie pamiętają nawet bogowie stara się wydostać, co powoduje tysiące wojen. Zmutowane potwory powstają z piachu.
- Dobrze, ale co ja mam do tego?
- Tylko ty zdołasz Go powstrzymać. Tylko tobie jest to pisane.
- ALE CZEMU?!
- Jesteś moim synem... - szepnął - Nikt nie wie dlaczego to zawsze potomkowie Zeusa i Posejdona odnoszą sukcesy, są sławieni na Olimpie. Pierwszy raz los zesłał ten zaszczyt na moje dziecko. Nie można przewidzieć po co, ale wiem, że jest to bardzo istotne. Nie możesz się poddać.
- Mam kompletnie sam pokonać jakiegoś chorego psychopatę, któremu po latach przypomniało się, że chyba powinien żyć?! Nie pomyślałeś o tym, że może nie jestem wystarczająco silny, by wytrzymać taką presję i pokonać Go?
Hades w jednej sekundzie podszedł do mnie, położył mi dłoń na ramieniu i ukucnął przy mnie. Spojrzał mi w oczy i pierwszy raz szczerze się uśmiechnął.
- Charles, nie siła jest najważniejsza, ale to co kreuje twoją duszę.
- A co to niby ma znaczyć? - wykrzywiłem się przypatrując uważniej twarzy ojca.
Zaśmiał się kręcąc z rozbawieniem głową.
- Zrozumiesz w swoim czasie - powiedział, po czym wstał i ruszył w kierunku drzwi - No co? Nie idziesz na kolację?
Westchnąłem głęboko. "Rodzice" - pomyślałem dochodząc do Hadesa.
- Powiesz mi może jeszcze... Kim była moja matka?
- Dziwię się, że dopiero teraz o to pytasz.
- Jakbyś miał na głowie uratowanie całego świata też nie myślałbyś tak często o rodzinie - prychnąłem.
- Twoja mama... Była kobietą...
- Odkryłeś Amerykę.
- Daj mi skończyć!
Zaśmiałem się.
- Twoja mama popełniła w życiu wiele złych czynów - bąknął niechętnie - Dlatego zwróciła moją uwagę. Wykradała boskie sekrety, a potem sprzedawała je za porządną cenę więźniom, podczas wycieczek do Tartaru. To ona wykorzystała połowę pereł Persefony, by móc stąd wyjść. W każdym razie Zeusowi przestało się to podobać i w końcu trafiła do naszych lochów. Zaraz po urodzeniu ciebie, ale chyba wiesz jak do tego doszło, prawda?
- Tak dziękuję, nie musisz mi tłumaczyć - mruknąłem wzdrygając się.
Nawet nie zorientowałem się kiedy doszliśmy do pokoju dla gości. W saloniku siedziała odświeżona Nadia, David objadał się winogronami, a Thalia wychodziła z zaparowanego pomieszczenia.
- Spokojnie - odparła na mój widok - Upewniłam się, że po zjedzeniu tych owoców nie będzie musiał zostawać tu na zawsze.
Pokiwałem porozumiewawczo głową i pędem podbiegłem do drzwi, które właśnie zamykała. ŁAZIENKA!
- Za 20 minut przyjdzie po was Tantal - usłyszałem jeszcze za plecami, ale nie za bardzo dotarł do mnie sens tych słów, bo dopadłem już prysznica.
Po dłuższej chwili wyszedłem z łazienki. Czułem się jak nowo narodzony. Mokre włosy opadały mi na twarz, a świeże ciuchy, które jakimś cudem znalazłem w plecaku były nienaturalnie przyjemne w dotyku. Nie zdążyłem nawet usiąść, a pojawił się zgarbiony mężczyzna i gestem wskazał żebyśmy poszli za nim. W brzuchu mi burczało na myśl o potrawach, które mogą na nas czekać.
- Jak myślisz Tanti, co będziemy szamać? - zagadnąłem go dziarsko.
Odburknął coś co brzmiało jak przekleństwo i wyprzedził mnie.
- A tego co ugryzło? - spytałem, gdy Nadia do mnie dołączyła.
- No właśnie nic. A raczej on niczego nie. Oj, to zawiłe. Jest skazany na cierpienie głodu i pragnienia w efekcie czego i jedzenie, i picie od niego "ucieka".
Pomyślałem jak straszne byłoby życie bez potraw i jeszcze bardziej zaburczało mi w brzuchu. Drzwi do jadalni w końcu się otwarły. Przy długim stole siedziały już trzy osoby. Hades u szczytu pożerał wzrokiem kurczaka, po jego prawej siedziała chyba jego teściowa. Demeter ubrana była w suknię ozdobioną kwiatowymi wzorami. Gdy zobaczyłem postać po lewicy ojca, coś wywróciło mi się w żołądku i od razu straciłem ochotę na jedzenie. Thalia automatycznie pomasowała się po szyi. Persefona siedziała sztywno, tępo wpatrując się przed siebie.
- Dłużej nie można było?! - ofukała nas matka ziemia i sięgnęła po kieliszek z winem - Widzisz, Hadesie, ty nigdy nie umiesz niczego porządnie przygotować! Mówiłam Korze, że lepiej wyszłaby na tym gdyby poślubiła tego całego Narcyza. On przynajmniej dbał o siebie!
- Na twoją prośbę przeszedłem na dietę i zacząłem uprawiać sport! Już nawet milszy jestem, więc nie narzekaj, babo!
- Ten twój sport to tylko pretekst do picia energetyków, nałogowcu!
- Jak ci się coś nie podoba, to nie musisz wiecznie w podziemiach siedzieć! Nie dziwię się, że ten twój ex chłopak już jest EX!
- Przyszywana babciu! - krzyknąłem siadając koło Demeter i uśmiechając się sztucznie - Kopę lat!
- A CIEBIE NAWET NIE STAĆ NA PREZENT NA IMIENINY! - wrzasnęła olewając mnie kompletnie - JAK ZWYKLE DAŁEŚ MI NASZYJNIK, KTÓRY WYŁOWIŁEŚ ZE STYKSU!
- CIESZ SIĘ, ŻE PRZYNAJMNIEJ NIE ZATRUŁEM CI TEGO CHOLERNEGO WINA!
- CIESZYŁABYM SIĘ GDYBYŚ TO ZROBIŁ, BO PRZYNAJMNIEJ NIE MUSIAŁABYM CIĘ OGLĄDAĆ!
- ACH TAK?! UTOP SIĘ WIEDŹMO! - krzyknął chwytając za kieliszek i wylewając zawartość na kobietę.
Nie do końca potrafię opisać co działo się później. Jedzenie latało przez całą salę. Raz oberwałem nawet sałatą. A potem dwaj trupi rycerze podbiegli do rzucającej się na wszystkie strony teściowej, chwycili ją pod ramiona i wyciągnęli z sali. Hades natomiast rzucił ścierką w Persefonę i opuścił jadalnię tylnymi drzwiami. Sztywna kobieta ściągnęła materiał z głowy i odłożyła go na talerz.
- I co teraz zrobimy? - spytała Thalia wychodząc z Davidem spod stołu.
- Wracamy do salonu? - odparła Nadia wychylając się zza krzesła.
- Nie wiem. Może...
- NIGDZIE STĄD NIE WYJDZIECIE.
Męski, potężny głos przemówił przez Korę. Zwróciła wściekle rozpalone oczy w naszą stronę i zaczęła ciężko dyszeć. Cofaliśmy się powoli licząc na to, że obędzie się bez większych obrażeń.
- MOŻE POCZĘSTUJECIE SIĘ SAŁATKĄ?
Talerz przeleciał nam centralnie nad głowami rozbijając się o ścianę.
- Uciekamy teraz? - zapytał cicho David.
- Teraz.
Puściliśmy się pędem w kierunku drzwi. Thalia wyważyła je jednym kopniakiem. Biegliśmy czując na karku oddech opętanej pani podziemi. Szkielety cofały się robiąc "wielkie oczodoły". Nie zwracałem szczególnej uwagi na to w jakiej części zamku się znajdujemy dopóki po minięciu schodów nie dojrzałem tabliczki "LOCHY". Piekło jest dobrze oznakowane. Nad włosami migały mi stróżki promieni. Coś jakby lasery wypływało z oczu Persefony. Kamienie spadały z sufitu powodując trzęsienia ziemi.
- Uwaga! - wrzasnęła nagle Nadia rzucając się na nas i powalając na ziemię.
Ściana kamieni odgrodziła nas od opętanej kobiety. Dym unosił się wszędzie. Myśląc, że jesteśmy bezpieczni postąpiliśmy naprzód. Ponowna eksplozja, tylko z przeciwnej strony, odrzuciła nas do tyłu. W locie odblokowałem Xifosa i spadłem na ziemię. Wśród obłoków kurzu ciężko było mi dojrzeć cokolwiek. Trupi żołnierze stojący w okolicy rozpadli się na kawałki. Dwie postacie majaczyły mi przed oczami. Podniosłem się. Oddech stał się cięższy, a bicie serca szybsze. W jednej sekundzie poczułem sztylet na szyi. Wypuściłem broń ze zmęczenia i z trudem postarałem się wyostrzyć obraz. Duże, śliczne, niebieskie oczy wpatrywały się we mnie z niedowierzaniem. Blond włosy czternastolatki były całe poczochrane. Ostrze wypadło jej z dłoni, a niepewny uśmiech wstąpił na jej twarz. Dziewczyna rzuciła mi się na szyję. Objąłem ją w pasie nie wierząc w to co wydarzyło się w ciągu zaledwie parunastu minut. Ledwo powstrzymałem się od wzruszenia na skutek zapachu lawendy, który rozniósł się wkoło. Victoria wsunęła dłonie w moje włosy i oparła mi głowę na ramieniu. Biło od niej przyjemne ciepło, a ja poczułem coś w rodzaju uśmierzenia tęsknoty.
- Tak się cieszę, że cię widzę - szepnęła, a ja wzdrygnąłem się na dźwięk jej głosu.
Dopiero po chwili zobaczyłem drugą kobietę stojącą za nią w podartej szacie. Pomimo widocznego zmęczenia jawnie promieniała. "Hekate..." - pomyślałem nie wierząc w swoje szczęście i mocniej przyciągnąłem do siebie nastolatkę całując ją w policzek.


~ ~ ~



Dum dum dum duuuuuuuuuuum! Oh yeah :3 Napisałam <3 Nie wiem czy wam się podoba, ale ważne, że jest. Męczyłam się z tym przez 3 dni! Ufff... No, ale nic.

PRZECZYTAŁEŚ = SKOMENTUJ! (Anonim też może)

Pozdrawiam!

wtorek, 21 maja 2013

Rozdział 12 - "Zwiedzamy podziemny lunapark"

Gwałtownie obróciłem głowę w stronę jamy. Było to dość trudne z racji tego, że miotały mną cztery wiatry. Teletubisie były tak skupione na wstrząsaniu nami, że nawet nie zauważyły jak z jaskini wynurzył się ogromny, czarny pies, szczekając głośno. Stworzenie rzuciło się na strażników tratując ich. Sfora Boreasza rozpierzchła się na wszystkie strony fundując nam bolesne zderzenie z ziemią. Mimo tego szybko chwyciłem za pierścień i odblokowałem miecz. Chwiejnie podniosłem się i wycelowałem ostrzem w stworzenie. Piekielny ogar zaczął cicho na mnie warczeć. Po chwili jednak wyprostował się, przechylił głowę na bok i z pytającym spojrzeniem zaczął machać ogonem. Zmarszczyłem brwi przypatrując się mu uważniej. Wspaniała budowa ciała prezentowała się idealnie, ostro zakończone pazury mogły zabić jednym ruchem, a język ociekający śliną, który wystawał z psiego pyszczka przypominał ogromną gumę do żucia. Przyjrzałem się jego oczom. Były duże, okrągłe i... patrzyły na mnie z taką... tęsknotą. Po sekundzie zorientowałem się kogo właśnie mam przed sobą, więc upuściłem miecz i rzuciłem się na zwierzaka. Szybko położył się na ziemi i szczeknął wesoło.
- PANI O'LEARY! - wrzasnąłem tuląc się do ogarzycy.
Milion pytań kłębiło mi się w głowie. Jakim cudem ona ŻYJE? Skąd wzięła się akurat w tym miejscu? Może to dziwne, ale na ten moment po prostu cieszyłem się z tego, że ją mam. Łzy popłynęły mi po policzkach. Nie, nie jestem miękki. Najzwyczajniej w świecie po tym co przeszedłem, tęskniłem za rodzinnym ciepłem. A ona przypominała mi najlepsze lata mojego dzieciństwa. Może do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego jak bardzo kocham moją pokręconą rodzinę? Moje rozmyślania przerwał donośny, płaczliwy chłopięcy głos.
- Bambi! Bambi! Bambi, gdzie jesteś?!
Wstałem z ziemi i rękawem podartej koszuli otarłem słone krople z policzków. Z dziury wyleciał mały chłopczyk w ubabranej brązowej bluzce do kolan. Miał krótkie blond poczochrane i okurzone włosy, brązową skórę i ogromne niebieskie oczy. Ogólnie był cały umorusany i wyglądał jakby włóczył się po tunelach całe życie. No, kto go tam wie?
- Bambi! - krzyknął po raz kolejny wskakując na moją suczkę - Martwiłem się o ciebie! Nie można tak uciekać!
- Eee... Przepraszam... Kim ty jesteś? - mruknąłem wpatrując się w malucha pytająco.
Chłopiec jakby dopiero mnie zauważył. Odskoczył od psa i złożył ręce za plecami. Spojrzał na mnie jakby był czemuś winny.
- Na-nazywam się D-David - szepnął spuszczając wzrok.
Thalia zareagowała jako pierwsza i podeszła do niego kładąc mu dłoń na ramieniu i kucając przy nim.
- Co ty tu robisz całkiem sam?
- M-mieszkam.
- Mieszkasz?
David westchnął cicho i uniósł odważnie głowę.
- Mieszkam. Od zawsze.
- Całkiem sam?
- Nie. Dwa tygodnie temu poznałem Bambiego.
- Bambiego?
Wskazał palcem na sunię, która szczeknęła cicho liżąc mnie po dłoni.
- To nie Bambi - powiedziałem stanowczo - To jest suczka. Pani O'Leary.
Blondyn skrzywił się i ponownie spojrzał na Thalię.
- Ile masz lat?
- Sześć.
- Wiesz dokąd prowadzi ten tunel? - spytała Nadia dołączając do nas.
David kiwnął tylko głową.
- A powiesz nam?
Westchnął cicho i nabrał powietrza w płuca.
- Zależy. Przejść jest dużo. Jeżeli chcecie bezpiecznie przedostać się do miasta lub schować się przed potworami musicie iść prawym korytarzem, a potem czołgać się pod górę.
- A co jest w lewym korytarzu? - zapytałem.
- Coś... coś złego. Kiedyś zawędrowałem tam przez przypadek. Byłem głodny, a owocowe krzaki były już puste. Szukałem. Nie było niczego tylko ciemność i straszny chłód. Jakieś głosy szeptały coś do mnie... Krzyczałem. Wtedy pojawił się Bambi i pomógł mi wyjść.
- Pani O'Leary - mruknąłem - Hades.
Dziewczyny wymieniły ze mną twierdzące spojrzenia.
- Czy... - zaczęła Thalia - Czy mógłbyś nas tam zaprowadzić?
Zawahał się. Byłem pewny, że się nie zgodzi. Po chwili jednak odwrócił się, skinął na nas ręką i wszedł do groty. Ruszyliśmy za nim pewnym krokiem. Nareszcie mieliśmy jakiś trop. W końcu nie kręciliśmy się bez celu i pomysłów. Piekielna ogarzyca ruszyła za mną. Szła oboką co chwilę trącając mnie jakąś częścią ciała. Poklepałem ją po boku i uśmiechnąłem się.
- Bambi cię lubi... - szepnął David pojawiając się nagle obok mnie.
Westchnąłem cicho.
- Na to wygląda.
Chłopiec uśmiechnął się słabo i chwycił mnie za rękę. Poczułem dziwne ciarki na całym ciele, ale nie puściłem jego dłoni. W pewnym sensie mu współczułem. Zagubione dziecko bez żadnej rodziny. Nigdy nie chciałbym dzielić jego losu.
- To tam - odezwał się po chwili.
Wskazywał chudą rączką w kierunku ciemnej dziury. Zionął z niej zimny wiatr. Takie miejsce idealnie pasowało do wejścia do Krainy Śmierci. Przełknąłem ślinę.
- Dziękujemy David. Dalej... Pójdziemy sami.
Zrobiłem krok w przód, ale blondyn pociągnął mnie mocno za rękę.
- Nie! Idę z wami!
Wybałuszyłem na niego oczy.
- Nie możesz iść...
- NIE! - powtórzył, po czym dodał nieco ciszej - Pierwszy raz znalazłem towarzystwo. Nie pozwolę na to, żebym znów został sam.
- Słuchaj, David...
- Nie.
Poruszyłem bezradnie ramionami patrząc na dziewczyny i licząc na ich wsparcie.
- No cóż, wygląda na to że mamy dodatkowy bagaż - powiedziała Nadia, a my spojrzeliśmy na nią jakby oszalała - No co? Nawet jeśli mu zabronimy on i tak pójdzie za nami narażając się na niebezpieczeństwo. Lepiej jeżeli weźmiemy go ze sobą i będziemy mogli go pilnować.
Byłem przerażony tą nagłą zmianą zachowania panny Meryguard. Już miałem jej coś powiedzieć, ale stwierdziłem, że jeżeli dłużej będę ciągnął tę dyskusję to minie wyznaczony termin, Dionizos rozpadnie się w pył, a On przejmie władzę nad światem. Ruszyliśmy ciemnym korytarzem. Z każdym krokiem robiło się coraz zimniej. Zdawało mi się, że ściany się do mnie przybliżają. Miałem wrażenie, że jestem aktorem w jakimś filmie przygodowym i zaraz tunel zaleje woda lub z sufitu wyskoczą kolce. Przemieszczaliśmy się bardzo powoli schodząc coraz niżej. Tunel rzeczywiście był coraz węższy. W pewnej chwili usłyszałem skomlenie. Pani O'Leary, która od niedawna zaczęła się już czołgać, utknęła. Parła główką na przód, ale za nic w świecie nie mogła przekopać się przez piaszczystą ścianę.
- Uspokój się, maleńka - szepnąłem i położyłem jej dłoń na nosie - Nie kręć się już, bo przejście się zawali - poczułem jak mój głos zaczyna drżeć - Chyba musisz tu zostać.
Suczka pisnęła w odpowiedzi, a ja poczułem ukłucie w okolicach serca. Dopiero co ją znalazłem i już muszę się z nią żegnać?
- Wiesz, Charles... Jak raz wejdziesz do Hadesu, tak już nie wyjdziesz - szepnęła nagle Thalia głaszcząc się po szyi - No chyba, że masz perły od Kory Persefony.
- No tak... - mruknąłem - Persefona! Żona mojego ojca! To ona dusiła cię w moim śnie...
Spuściła wzrok pokrywając się rumieńcem.
- To była bogini, nie mogłam jej zaatako...
- Nie, nie o to mi chodzi! - krzyknąłem przerywając jej - To ona przeciągnęła cię na złą stronę. To ona wraz z Artemidą mnie szukała... Ona jest opętana. Na pewno zabije mnie jak tylko zbliżę się do pałacu.
- Charles, Hades pewnie nie wie, że jego żona jest pod wpływem klątwy jakiegoś mistycznego potwora - szepnęła Nadia - Myślę, że powinniśmy tam iść i... Porozmawiać z nim.
- Nooo, na pewno mi uwierzy. "Cześć, tatku, a wiesz że Persię opętał jakiś dziad z prawieków? Powinieneś ją zrzucić do Tartaru."
- Persię? - zapytał David unosząc brwi i uśmiechając się.
- Nieważne - burknąłem klękając przy ogarzycy i głaszcząc ją po pyszczku - Ale ty mnie kochasz, co? - zaśmiałem się po czym wstałem - Zostań tu. Jeżeli coś by mi się stało i tak to wyczujesz. Wrócimy po ciebie jeżeli wszystko się powiedzie i uda nam się stąd wydostać.
Odwróciłem się tyłem słysząc jeszcze jej skomlenie. Przełknąłem ślinę i ruszyłem przed siebie.
"Kurde! Dopiero co odzyskałem zwierzaka i już nie wiem czy go kiedykolwiek jeszcze zobaczę!" - zakląłem cicho w myślach skradając się ciemnym korytarzem i czując jak narastające zimno doprowadza mnie do gęsiej skórki.
- W ogóle to skąd ona się tu wzięła? - spytałem Thalię jakieś pół godziny później.
- Potwory tak mają - odparła - Jeżeli się je zniszczy, rozpadają się w pył. Za jakiś czas jednak odnawiają się w piekle. Okres regeneracji zależy od mocy, siły i doświadczenia jakie posiadał heros, który go pokonał.
- Więc jeśli pierwszy raz trzymałem miecz w dłoni, to mogła odrodzić się już po kilku godzinach?
- I spotkać Davida. Dokładnie.
Chłopczyk jak na zawołanie uniósł na nas pytające spojrzenie. Nie dałem rady mu jednak odpowiedzieć, bo wyszliśmy właśnie z ciągnącego się przez wieki tunelu. "Pomieszczenie", w którym się znaleźliśmy było lekko oświetlone pochodniami. Wszędzie zalegała gęsta mgła, a przez sam środek płynęła rzeka. Na falującej lekko powierzchni, unosiła się łódź, w której siedziała zakapturzona postać. Stary człowiek podniósł się i spojrzał na nas zmęczonymi oczami. Pomarszczone, długie dłonie złożył na sękatej lasce. Na brązowej szacie miał przyczepioną złotą plakietkę z imieniem. Wydawać by się mogło, że Charon ma lekką sklerozę. Rozejrzał się tępo po pomieszczeniu i skinął na nas głową.
- Czy jesteście martwi? - spytał przyglądając się nam.
- Eee... Tak? - odparła Thalia marszcząc brwi.
- Zapłatę poproszę - szepnął i wyciągnął rękę po monety.
Zacisnąłem usta i spojrzałem na stojące obok mnie dziewczyny. Swoje pieniądze zgubiłem gdzieś w lesie przy USS Intrepid, z tego co wiem rzeczy Nadii zostały skradzione przez łowczynie, a Thalia jako jedna z nich nie posiadała już nic. Wzruszyłem ramionami i ponownie popatrzyłem na przewoźnika rzeki Styks.
- Nie ma.
- Ja mam! - krzyknął David grzebiąc w kieszeniach.
- Młody, ale to nie o takie pieniądze mi cho...
Urwałem gdy zobaczyłem trzy złote drachmy spoczywające na dłoni chłopca. Uśmiechnął się promiennie widząc wyraz mojej twarzy i podał je starcowi. Ten zacisnął na nich łapczywie swoje palce i odsunął się robiąc nam miejsce.
- Zapraszam trzy zmarłe dusze na pokład.
- Ale... - zaczęła Nadia, ale uciąłem jej słowa gestem i puściłem oczko do Davida.
Wgramoliliśmy się do łódki. Charon wolno zanurzył wiosło w wodzie i odbił od brzegu. Prawie niezauważalnie przesunąłem się do mężczyzny i jednym ruchem wyrwałem mu przedmiot z ręki.
- CO TY WYRABIASZ?! - krzyknął starając się zorientować w sytuacji, ale niestety wielki kaptur opadający na oczy bardzo mu to utrudniał.
Thalia podskoczyła mocno, a czółno zakołysało się niebezpiecznie. Stojąca koło mnie szatynka zgrabnym ruchem zwróciła się w kierunku przewoźnika i... wypchnęła go. Biegnący po brzegu sześciolatek wziął duży rozbieg i wykorzystując sytuację wskoczył do łodzi.
- Prędko! - wrzasnęła moja ciotka chwytając za wiosło.
Bardzo szybko oddaliliśmy się od tonącego staruszka. Było mi go trochę szkoda, ale wydaje mi się, że to nie pierwszy raz kiedy wpadł do wód Styksu. Przecież ktoś przed nami na pewno już ukradł łódź przewoźnika rzeki podziemia... Prawda?
Płynęliśmy z prądem niespokojnie unosząc się na powierzchni. W ciemnej toni co chwila można było ujrzeć jakiś zegarek, fotografię czy notes.
- Niespełnione pragnienia wszystkich zmarłych dusz- szepnęła Nadia kierując wzrok w to samo miejsce co ja.
Zastanowiłem się co znajdzie się tam po mojej śmierci, jaki jest cel mojego życia. Przecież nic nie trwa wiecznie, a tym bardziej żywot półbogów. Jasnowłosy chłopczyk siedzący na ziemi obok ławek patrzył się tępo w sklepienie. Jak surowy musiał być dla niego los, że skończył na pustkowiu, w tunelach, z paroma drachmami, całkiem, zupełnie sam?
- Lubisz Bambiego, co? - spytałem uśmiechając się.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem po czym odparł:
- Pierwszy raz nie nazwałeś go Panią.
Kiwnąłem głową jakbym zrozumiał odpowiedź i na powrót zacząłem wiosłować. Pomału zbliżaliśmy się do jakiejś groty, z której dochodziły różne nieludzkie głosy. Na samą myśl o wejściu pomiędzy umarłych dostawałem dreszczy. A przecież jestem synem Hadesa! Ostrożnie dobiliśmy brzegu i wysiedliśmy z łódki na stały ląd. Nogi mi się trzęsły i czułem jak przez ciału przechodzą mi ciarki. Chwyciłem Davida za rękę i ruszyłem przodem odblokowując Xifosa. Nie wiem czy pamiętacie, ale właśnie tak nazwałem swój miecz.
Weszliśmy do jamy. Naszym oczom ukazał się... Lunapark? Przynajmniej takie było moje pierwsze skojarzenie. Tłumy ludzi poustawianych w kolejki i czekających przy wielkiej bramie oświetlonej neonami o nazwie "SĄD OSTATECZNY". Przy kasie biletowej siedziała trójka wspaniale prezentujących się mężczyzn. Przegrzebałem moją głowę w poszukiwaniu jakiejkolwiek wzmianki o życiu pośmiertnym w mitologii greckiej. Ludzie osądzani byli pod względem swoich uczynków, charakteru, wiary i zachowań przez Minosa, Radamantysa i Ajakosa. Sprawiedliwi kierowali się do rzeki zapomnienia Leto, a potem na Pola Elizejskie, ci z grzechami szli do ciemnej sfery Erebu, a potępieni do Tartaru, gdzie czekały na nich Erynie i Kery, które prowadziły ich do miejsc wyznaczonych kar.
Chyba się trochę pozmieniało. Może nie sam podział, ale sposób w jaki był dokonywany. Patrząc na roześmianych, odjeżdżających w prawo kolejką górską ludzi, którzy oblewani byli strumieniami wody, a później beztrosko skręcali w jakiś pałający światłem tunel, osoby, które zbłąkane wchodziły do labiryntu po środku oraz postacie wdrapujące się na sam szczyt jakiejś wielkiej góry,, goniące przez ziejące ogniem stwory, można było doznać na własnej skórze, jak bardzo unowocześniły się środki transportu w podziemiach. Nie byłem z tego za bardzo zadowolony, chyba tak samo jak Cerber, który przyozdobiony różowymi kokardkami na czubkach głów pilnował wszelkich udręczonych dusz.
Odwróciłem się w stronę dziewczyn, które z równym zdegustowaniem obserwowały okolicę.
- Thalio... Ty tu już byłaś. Wiesz gdzie teraz?
Pokiwała wolno głową i ruszyła przed siebie mrucząc coś o wydatkach na prąd za te neony. Skierowała się w stronę trójgłowego psa i skryła się za jakimś głazem.
- Musimy przejść za nim. Nie ma innej drogi.
- Mm... A jak dostałaś się tam ostatnio? - spytała Nadia.
- Byłam z orszakiem, to nie był problem - westchnęła cicho - Jeżeli ktoś z was umie śpiewać to śmiało, bo to na niego działa. Możemy też go po prostu pokonać, ale wydaje mi się, że ani ja ani Charles nie mamy na to ochoty. Ewentualnie można odwrócić czymś jego uwagę. Kto zna się na zwierzętach? - spojrzała na mnie pytająco.
- Artemida?
- Ty, ośle - warknęła Nadia - No, dalej. Zabaw jakoś Puszka.
Spojrzałem na nią mściwie i podniosłem się z ziemi. Wyszedłem zza kamienia i ze stoickim spokojem wymalowanym na twarzy zacząłem zbliżać się do trójgłowego psa.
"Spokojnie, on ma tylko trzy głowy... Ciesz się, że nie cztery... Jak będzie chciał cię zjeść to zaczną się kłócić, która ma to zrobić, więc masz szanse uciec... Co z tego, że ma tak dużo łap i wystarczy, że cię nimi przytrzyma... To przecież niewinny i słodki piesio... Dasz sobie radę" - myślałem.
Jeden z pysków zwrócił się w moją stronę i zaczął warczeć. Przełknąłem głośno ślinę, ale nie zatrzymałem się. Po chwili do pierwszego dołączyła reszta i teraz już trzy pary oczu śledziły w skupieniu każdy mój ruch. Wyciągnąłem rękę przed siebie i kiwnąłem do Cerbera głową.
- Dobry piesek... Grzeczny piesek... Nie zjesz mnie pra... Ej, on jest uwiązany.
Odwróciłem się w stronę dziewczyn i Davida i uniosłem pytająco brwi. Wysunęli się zza głazu i podeszli do mnie.
- Niczego nie rozumiem. On powinien się na ciebie rzucić - powiedziała Nadia mrużąc oczy.
- Tak, ja też się cieszę, że cię widzę - burknąłem.
Przejście, którego pilnował pies stało otworem. Mogliśmy bez problemu przedostać się na drugą stronę. Coś nam jednak nie pasowało.
- Dlaczego nie jest wolny? - spytałem siadając i krzyżując nogi.
- Persefona - odparła jak na zawołanie Thalia - Chodźcie, nie mamy czasu. Zajmiemy się nim później.
Ominęliśmy trójgłowego zwierzaka, który szczekał i rzucał się na wszystkie strony i ruszyliśmy korytarzem przed siebie. Po kilku minutach znaleźliśmy się na czymś co przypominało królewski dwór. Ciemna, kamienna uliczka prowadziła do ogromnego ogrodu pełnego rozmaitych owocowych drzew. Zaraz za nim wznosił się niezwykłych rozmiarów pałac. Zbudowany był z czarnej cegły, posiadał cztery strzeliste wierze, ogromne, symetrycznie osadzone okna oraz wielką bramę wysadzaną drogimi, błyszczącymi kamieniami. Latające wokół ptaki nadawały budowli mrocznego charakteru. Wszystko co znajdowało się w obrębie tego strasznego królestwa osnute było jakby mgłą tajemnicy.
- Ruszamy. Tylko pamiętajcie: pod żadnym pozorem nie jedzcie żadnych owoców z ogrodu - powiedziała Thalia po czym wkroczyła w głąb podwórza.


~ ~ ~ 



Nie wiem czy wam się spodoba(BO MI NIE), ale akcja się rozkręca, dotarli do zamku Hadesa, a na następne wpisy mam mega zasób pomysłów, więc trzymam kciuki, że uda mi się wszystko ładnie napisać.

PRZECZYTAŁEŚ = SKOMENTUJ! (Anonim też może :3)
Pozdrawiam!!

niedziela, 12 maja 2013

Rozdział 11 - "Spotykamy teletubisie"

Jechaliśmy dosyć wąską ścieżką. Stery przejęła Thalia, jako że ani ja ani córka Aresa nie czuliśmy jakoś specjalnej potrzeby kierowania wojennego pojazdu. Dawno wyjechaliśmy ze strefy leśnej i gnaliśmy teraz autostradą wśród światła lamp. 
"Słońca jak nie było, tak nie ma" - pomyślałem obserwując migoczące na niebie gwiazdy.
- Dokąd my właściwie jedziemy? - zapytała Nadia z tym samym zamyślonym i zarazem udręczonym wyrazem twarzy.
Nie uzyskała jednak odpowiedzi. Thalia była zbyt roztrzęsiona i rozkojarzona tym, co stało się po tym jak mnie ocaliła. W sumie to nie jestem pewien czy dobrze zrobiliśmy pozwalając jej prowadzić. Cóż, w najgorszym wypadku skończymy rozpłaszczeni na ścianie jakiegoś budynku jak muchy na szybie samochodowej. Już widzę nagłówki herosich gazet (nie wiem czy istnieją, ale swoją drogą to byłby dość ciekawy pomysł) "KOGIEL-MOGIEL Z ODWAŻNYCH HEROSÓW" albo "SYN PANA PODZIEMI PRZEGRAŁ BITWĘ ZE ŚCIANĄ" lub też "KRES WĘDRÓWKI PO DOM DIONIZOSA - ZGŁADZENI PRZEZ CEGŁĘ - WYPRZEDAŻ HOT DOGÓW W SKLEPIE 'RAJSKA DOLINA - ZNIŻKA 30 %". Przejechałem dłonią po twarzy i odpowiedziałem na zadane pytanie.
- Ciotka w końcu należała do łowczyń, nie? Hades musi na nas poczekać. Na razie to nasz jedyny trafny trop, który należy szybko sprawdzić. Możemy znaleźć wskazówki jak uwolnić Hekate, znaleźć zgubione lub też rozwalone słońce lub też odzyskać Victorię - dodałem smutniej - A poza tym musimy rozwikłać zagadkę dziwnego zachowywania się bogiń. Nie widzę powodu, dla którego Artemida miałaby mnie zabijać...
- Taaak, a na to wszystko mamy jakieś trzy dni - bąknęła szatynka odwracając twarz do szyby.
- ... I do tego dochodzi jeszcze ten ON - sapnąłem rozdrażniony ignorując słowa towarzyszki - No błagam, co za świrus chciałby przejmować władzę nad światem... Żywiołami... Ludzkością... Ty, w sumie ja bym chciał - dodałem po chwili drapiąc się po głowie.
Fuj, powinienem umyć włosy. Brązowe kłaki były ubrudzone piachem, skrzepniętymi drobinkami krwi i jakąś kleistą mazią, której pochodzenia nie chciałem znać. Zastanawiałem się nad swoim ogólnym wyglądem kiedy zaczęliśmy zbaczać z autostrady i powoli wjeżdżać na jakieś dziwne pola. Teraz już tylko gwiazdy i reflektory auta oświetlały ciemną drogę. Podskakiwaliśmy na nierównej szosie. Dziwnym trafem skojarzyło mi się to z jazdą na rodeo. Ciemne kształty drzew przemykały za szybą z nienaturalną prędkością. Dopiero teraz zauważyłem, że córka Zeusa dodała gazu. Mówiłem wam, że Thalia to też heroska? No, od kiedy nie jest łowczynią to stała się nią pełnoprawnie. Hm... Przygnębiająca myśl... Nieważne. 
Półbogini na przednim siedzeniu prezentowała sobą (mówiąc łagodnie) obraz nędzy. Zauważyłem nawet kilka cieknących, świeżo otwartych ran na jej rękach. Tylko jak zrobiła je sobie siedząc na fotelu i kierując samochodem? Może to jakieś skutki uboczne tego zdjęcia klątwy Artemidy? Klątwy? Mogę to tak nazwać?
Moje myśli przerwało głośne ŁUBUDU w bagażniku samochodu. Obróciłem się automatycznie i ze strachem obrzuciłem wzrokiem siedzące obok dziewczyny. Jakby tego nie usłyszały! 
ŁUBUDUBUDU!
Cisza. Zero reakcji. Mają jakieś zatyczki w uszach?
BUM! IIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII....
Okropny pisk wypełnił moje uszy więc czym prędzej wepchnąłem sobie do nich palce.
- Nadia! - krzyknąłem, a nastolatka zerknęła na mnie jakbym zwariował.
Mruknęła coś pod nosem i olała mnie.
ŁUP!
Ostatni dźwięk... Tak mi się wydawało. Chwilę potem potężny ryk wypełnił moją czaszkę i skłonił moje oczy do wykonania dziwnego zeza. Zakręciło mi się w głowie. Jak dziewczyny mogą tego nie słyszeć?!
- ZATRZYMAJ AUTO! - wydarłem się do Thalii czując jak opadam z sił.
Przerażające dźwięki dręczyły mnie jeszcze, gdy wysiadłem i stanąłem na z pozoru cichutkiej drodze. Po paru sekundach powróciły ze zdwojoną siłą. Zrobiłem się cały czerwony na twarzy. Jęki, krzyki i szmery. A w tym coś, co poruszyło mnie dogłębnie i sprawiło, że straciłem zmysły do końca.
- Charles, jestem tu... Liczę na ciebie... 
Szepczący głos Victorii przebił się ponad wszystkie inne i doprowadził mnie do szaleństwa. Zacząłem kręcić się w kółko jak pies, moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości, a język stał się strasznie suchy.
- Wejdź na drzewo Charles... Zejdź z ziemi...
Ojciec? Przystanąłem na chwilę lecz ryki z powrotem ściągnęły mnie na ziemię.
- Charles... Proszę cię... Nie daj się omamić...
Po raz kolejny się otrząsnąłem. Poczułem jak ktoś szarpie mnie za ubrania, ale po chwili znów biegałem jak opętany.
- Charles... Wejdź na drzewo... Zrób to... Dla mnie...
Głos znajomej mi blondynki ponownie wypełnił moją głowę, odbijając się echem i trafiając do każdej mojej komórki. To na chwilę pozwoliło mi się opamiętać. Zamazany obraz wyostrzył się na pniu jednego z bardziej rozbudowanych drzew. Zacząłem pędem biec w kierunku rośliny. Krzyki i piski zaczynały powracać, ale za bardzo kolidowały z błagalnym tonem Victorii, by wybić mi myśl wspięcia się po nim z głowy. Przytępione odruchy zaczęły powracać. Ostatkami świadomości wbiłem palce w korę i odepchnąłem się od podłoża. Przez chwilę wszystko się wyciszyło, w uszach słyszałem tylko bardzo przyspieszone bicie mojego serca. Donośny jęk wytłumiony przez pulsowanie wydobył się z mojego gardła, gdy podciągnąłem się mocniej i stanąłem na gałęzi. Ryk powrócił, ale był znacznie cichszy. Powoli, ledwo trzymając się drzewa,  stawiałem stopy coraz wyżej. Głosy oddalały się, a przy samym czubku poczułem, że zaraz wygram tę bitwę. Końcówką sił wdrapałem się na najwyższą gałąź i plecami oparłem o pień.
Cisza.
Błogosławiona cisza.
Cykanie świerszczy.
Zamknąłem oczy.
Jakie to piękne...
Te małe stworzonka ze skrzypcami zamiast odnóży.
Kto by pomyślał, że może to tak odprężyć człowieka.
Błogie uczucie spokoju.
Otarłem pot z czoła i wzdrygnąłem się.
Było chłodno.
A jak będę chory?
Mama się zmartwi...
I Bianca też.
Ona zawsze troszczy się o mnie.
I Silena...
Wredna młodsza siostra.
Pewnie teraz biega gdzieś z koleżankami w poszukiwaniu odpowiedniego lakieru do paznokci w sklepie.
I mój tata.
Zaraz po mnie przyjdzie, weźmie na ręce jak kiedyś i zabierze do ogrodu.
Będziemy grać w piłkę.
Jak zawsze.

Przed oczami przemknął mi pukiel falowanych włosów.
Roześmiana blondynka obdarzała mnie swoim błękitnym spojrzeniem, raz po raz zanurzając dłonie w idealnie ułożonej czuprynie.
Jej uśmiech.
Rumieńce na policzkach.
I śliczny kształt jej twarzy...

Otworzyłem oczy i poczułem nieprzyjemny chłód przechodzący przez moje ciało. Ktoś gwałtownie szarpał mnie za ramię. Zwróciłem swoje spojrzenie na Nadię, która stała na gałęzi poniżej asekurując mnie przed spadnięciem.
- Nie urządzamy sobie drzemek 4 metry nad ziemią - uśmiechnęła się jakoś tak... sympatycznie i ładnie.
- Wybacz, po rebelii potworów stwierdziłem, że wolałbym spaść. A teraz jak na złość jeszcze widzę ciebie.
- A zamknij się i złaź na ziemię - wyszczerzyła się zgryźliwie - Thalia się niepokoi... Swoją drogą - śmierdzisz jak skunks.
- Dzięki, ty też.
Posłusznie i z bólem wykonałem polecenie. Gdy stanąłem na twardym gruncie poczułem jak drżą mi nogi, ale z kompletnej ciszy (na szczęście) nie wyłowiłem żadnego niepokojącego wycia. Uśmiechnąłem się najszerzej jak potrafiłem i usiadłem na chłodnej trawie.
- Jak się czujesz, Charlie?
- Nie mów tak do mnie - syknąłem do szatynki, która ze śmiechem opadła na miejsce obok mnie.
- Chyba mu się poprawiło - powiedziała do brunetki, która do tej pory stała gapiąc się we mnie nieruchomo.
- Tak... Co się właściwie stało? - zapytała ciotka nie zmieniając wyglądu swojej twarzy.
Przejechałem dłońmi po buzi, jak to miałem w zwyczaju i odparłem spokojnym głosem:
- Wiesz... Najpierw jakieś potwory ryczały mi w głowie... Potem... KTOŚ... Kazał mi się ocknąć. I wtedy mój tata... Hades... Kazał mi wleźć na drzewo. No... To na tyle.
W sumie to nie wiem dlaczego nie wspomniałem im o zagubionej Victorii. Jakoś tak uznałem, że to nie byłby najlepszy pomysł. Razem z Nadią bardzo przeżyliśmy jej stratę... Tylko nie wiem kto bardziej.
- Wydaje mi się, że słyszałeś głosy z podziemi - odparła Thalia dołączając do nas - Wiesz, skoro jesteś synem władcy królestwa umarłych, mogłeś wyczuć jakieś poważne zaburzenia... Coś złego dzieje się tam, pod nami. Najwidoczniej wyczułeś jakieś poważne zakłócenia i... 
- Ześwirowałeś - dokończyła Nadia.
- Chyba właśnie tam powinniśmy się udać - powiedziałem po chwili czując jak tajemniczy uśmiech wstępuje mi na usta - Mam przeczucie, że uda nam się znaleźć tam coś cennego... A gdzieś w tej okolicy jest wejście.
Obie rozejrzały się jakby w oczekiwaniu, że magiczne wrota z ogromnym neonem "WEJŚCIE DO KRAINY CIENI W TĘ STRONĘ ->" miały wyskoczyć nagle nie wiadomo skąd. Ich miny były tak głupie, że pomimo naszego okropnego położenia zacząłem się śmiać jak opętany. Dodatkowo wyobraziłem sobie przed tymi drzwiami trzech grubych klaunów rozdających ulotki z napisem "Najlepsza atrakcja! Zjazd do obozu śmierci tylko za 4 złote drachmy! Dzieci i umarli gratis!".
Doprawdy nie wiem co w takiej sytuacji skłoniło mnie do tak rozważnych przemyśleń, ale po mnie można spodziewać się wszystkiego. Chyba tylko nie jedzenia sushi. Nie znoszę sushi.
- To co robimy? - spytała ciotka wstając z ziemi i rozglądając się w kółko.
- Ruszamy w drogę! - krzyknąłem żwawo stając na nogi - Pieszo...
- A co z wozem taty?
- Nie zmarnuje się. Przeczuwam, że nie jest taki normalny - zrobiłem pewny siebie wyraz twarzy, uśmiechnąłem się wszechwiedząco i zarzuciłem włosami do tyłu, podszedłem do samochodu i popukałem go w maskę - Ty, harley... Ruszaj i czekaj na nas w tych polach.
Nic.
- No... To żeś się popisał - zaśmiała się Nadia idąc prosto przed siebie szosą.
- Nie sądzę, żeby tak to działało, Charles...
- Poczekajcie! - krzyknąłem - Skoro to samochód wojenny to... WOJSKO POTRZEBUJE TWOJEJ POMOCY! NADCHODZI WOJNA! NIEDŁUGO PRZYJDZIE CZAS STANĄĆ DO WALKI! MUSISZ ZNALEŹĆ DOBRY KAMUFLAŻ! Skryj się w tych polach i czekaj na znak... DO BOJU!! - wrzasnąłem skacząc wokół auta jakbym odprawiał jakiś taniec deszczu.
- Wiesz... Chyba do tej pory nie przeszła mu ta durnota - szepnęła Thalia bardzo konspiracyjnie lecz na tyle głośno bym usłyszał.
- Nie, on ma tak zawsze. Charlie i... idziemy? - dokończyła z niedowierzaniem patrząc jak reflektory bryki się zapalają, silnik warczy, a po chwili samochód znika w zaroślach.
- A nie mówiłem? - uśmiechnąłem się zadziornie chowając dłonie do kieszeni i przekrzywiając głowę - Ma się ten talent.
- Nie. Myślę, że to zasługa głupoty - odparła Nadia chwytając mnie za rękaw koszuli - Idziemy Dedalu...
Wędrowaliśmy tak z dobre 30 minut. Moje zawodne-niezawodne trampki znowu dały o sobie znać i 3 razy pomogły mi w przewróceniu się. W sumie dzięki temu zorientowałem się, że gdy kładę ucho przy ziemi, za każdym razem coraz głośniej słyszę jakieś jęki. 
- Jesteśmy coraz bliżej - mruknąłem strzepując piach z dłoni.
- Czy on zawsze jest taki niezdarny? - zapytała córka Zeusa.
- Mhm...
- Chyba odziedziczył to po ojcu. Wykapany Percy.
Pokręciłem głową w geście rezygnacji.
- Mogłybyście zmienić temat? Czuję się onieśmielony - zagadnąłem dziarsko dochodząc do nich i skutecznie wywołując udawany rumieniec na policzkach, swoją drogą ciekawe skąd ja znam tę sztuczkę?
- Nie. Jak widać obie uwielbiamy cię upokarzać - wyszczerzyła się Nadia z charakterystyczną dla siebie kpiną w głosie.
- Mogłabyś przestać być taka wredna... Ludzie bardziej by cię lubili gdybyś od czasu do czasu kupowała komuś czekoladki czy może skomplementowała coś...
- Okej, niech ci będzie - odparła i stanęła nagle niebezpiecznie blisko mnie, łapiąc mnie za ramiona i wspinając się na palce, wgapiła mi się w oczy - Hmm... Wiesz co... Jesteś naprawdę śliczny... Mógłbyś walczyć z Bazyliszkiem o tytuł miss gadziej piękności!
- ... No cóż, to przynajmniej było szczere - westchnąłem.
- Wiesz, że ja zawsze taka jestem - uśmiechnęła się, a ja ujrzałem dziwny błysk w jej oku.
Nie było to nic w rodzaju wredoty, szczerości ani tym bardziej (i dziękuję wam za to bogowie!) pożądania. Zaniepokoił mnie on bardzo, dlatego zmarszczyłem tylko brwi i na dłużej zapatrzyłem się w brązowych oczach dziewczyny, starając się odszukać przyczynę tego niezdrowego zachowania.
- HEJ! - krzyknęła Thalia nagle uświadamiając mi jak blisko właśnie stoimy, co sprawiło, że poczułem nieprzyjemny dreszcz obrzydzenia na karku i odskoczyłem jak oparzony - Nie chciałam wam przerywać tak słodkiej chwili, gołąbeczki - zaczęła, a ja poczułem, że płonę z zażenowania i wściekłości - Ale chyba jesteśmy już blisko...
Spojrzałem w kierunku , na który wyraźnie wskazywała dłonią. Nawet wśród takich ciemności dało się ujrzeć jakieś jaskrawo połyskujące kształty na tle czarnej jaskini. Niespodziewanie wiatr zaczął wiać mocniej, a zdawał się on nasilać przy każdym naszym kolejnym kroku. Mało tego - nadchodził z każdej strony. Raz był silniejszy, raz łagodniejszy, raz zimny, raz gorący. Wreszcie byliśmy zmuszeni złapać się za ręce by nie odfrunąć. Thalia szła po środku prowadząc nas. 
Kontury kolorowych osób przybliżały się do nas i teraz już wyraźnie mogłem zobaczyć w co są ubrane, a raczej... Z czego się składają.
Cztery muskularne coś-a'la-dżiny unosiły się parę centymetrów nad ziemią. Każdy stał skierowany w inną stronę świata.
Na północ - ludek o niebieskiej, lekko granatowej barwie.
Na południe - żółty, promiennie prezentujący się stary wielkolud.
Na wschód - czerwona postać, wyglądająca jakby dostała przepukliny.
Na zachód - zielony malec z lekka przypominający krasnoludka.
Na pierwszy rzut oka stwierdziłem, że są jak jakaś patologiczna i pokręcona rodzinka, a potem przypomniałem sobie najbardziej oczywiste i zdecydowanie idealnie pasujące stwierdzenie.
- Nie wiedziałem, że gramy w Teletubisiach - stwierdziłem mrużąc oczy i uśmiechając się pogodnie - Może mają nasze słońce, które szczerzy się jak bobas. Jak myślicie?
Nadia pokręciła głową z rezygnacją, ale za to na ustach Thalii zobaczyłem coś w rodzaju uśmiechu. Bardzo powoli dotarliśmy do groty. Gdy zbliżyliśmy się do czwórki zdecydowanie przerośniętych olbrzymów, odwrócili się jak na zawołanie torując przejście. Wiatr przestał wiać.
- Kto idzie? - zapytał Tinky Winky.
- Eem... - zacząłem dzielnie, ale na dźwięk jego głosu jakoś strasznie pobladłem.
- Córka Zeusa, była łowczyni Artemidy Thalia Grace, córka Aresa Nadia Meryguard oraz potomek Hadesa, pana podziemi Charles Jackson.
"Duchy" zerknęły po sobie na dźwięk mojego imienia po czym zgodnie odparły:
- Wstęp Wzbroniony - i wróciły do swoich poprzednich pozycji.
Spojrzałem na dziewczyny i gdy tylko ujrzałem wyraz twarzy Nadii, wiedziałem że nie odpuści.
- WY! Wy myślicie, że kim jesteście?! Stoicie sobie i władacie tym sobie niby powietrzem i co?! I nic! Pracujecie za marne grosze! Jesteście jak wynajęte psy policyjne! Nie, nie... PSY STRAŻNICZE! O! Zabraniam wam tak nas traktować! Jesteśmy dziećmi bogów i zasługujemy na szacunek!
- Nadio, ale oni... - zaczęła Thalia, ale przerwał jej gromki głos Po.
- NIE BĘDZIEMY SZANOWAĆ DZIECI ŻADNEGO Z OLIMPIJCZYKÓW, JEŚLI OLIMPIJCZYCY NIE POTRAFIĄ USZANOWAĆ NAS.
- A to niby kim wy jesteście?!
Dżiny zwróciły się w jej stronę i spiorunowały ją wzrokiem.
- Nazywam się Boreasz - ozwał się niebieski - władca wiatru północnego, ten po mojej lewej - wskazał na Laa-lęę - to Notos, pogromca silnych podmuchów z południa, dalej od niego widzicie Eurosa, wiatr wschodni... Znany jest również jako 'ten który pali', a po mojej prawej - prychnął wskazując na Dipsy'ego - Wiatr zachodni... Ten dobry.
Zielony uśmiechnął się delikatnie, a jego 'rodzeństwo' obrzuciło go wrednymi spojrzeniami.
- Jeżeli nie macie nic więcej mądrego do powiedzenia... - zaczął Euros krzywiąc się. Mogę przysiąc, że dojrzałem ogień w jego dużych oczach - Jesteśmy zmuszeni was zabić. Na przykład za obrażanie nas.
W tym samym czasie klasnęli w ręce jakby ćwiczyli to od dawna, co tym bardziej upodobniło ich do znanych z kreskówki pluszowych zwierzaków z telewizorami na brzuchach. A pomyśleć, że kiedyś przebierałem się za nich na Halloween.
Tak czy siak, ogromny strumień powietrza poderwał nas do góry. Raz obrywałem czymś tak lodowatym, że aż czułem śnieg na nosie, a raz po prostu przypiekałem sobie skórę jak kurczak w piekarniku. Nie, teraz to na pewno złapię przeziębienie. Usłyszałem z oddali krzyk Thalii, której włosy zaczęły się palić Gromki śmiech potwornych postaci odbijał się dookoła. Wtedy usłyszałem coś, co sprawiło, że moje serce zabiło mocniej. Bardzo dobrze znajomy szczek wydobywający się z jaskini za teletubisiami...

~ ~ ~ 

Wuala! Uff! Napisałam i jestem całkiem całkiem zadowolona :3 Dedykacja dla Cupcake i Destiny, które wspierały mnie w pisaniu <3 Hahaaa, wena do mnie przyszła *śpiewa*. Cóż, wydaje mi się, że rozdziały będą pojawiać się teraz częściej. Przepraszam za długą nieobecność :/
* CZYTAŁEŚ - SKOMENTUJ :3 (nawet Anonimowo)
Pozdrawiam was! Do przeczytaniaaa :D